Opublikowany przez: Wxxx 2011-02-24 12:11:25
Dzień przed ślubem zrobiłam test ciążowy. Wyszły dwie kreski... Jutro będziemy składać sobie przysięgę, a już dziś wiemy, że nasza rodzina niedługo się powiększy... Bardzo się z tego cieszyliśmy, wiedzieliśmy, że nasza miłość wygrała i zaowocowała tą małą istotkę, którą nosiłam pod sercem. Dzień ślubu był wielkim przeżyciem, a fakt że wiedzieliśmy już o naszej fasolce, jeszcze to przeżycie potęgował. Przez całą ciążę zastanawialiśmy się czyimi rodzicami zostaniemy: chłopca czy dziewczynki. Podczas USG połówkowego Pani Doktor stwierdziłą, że to będzie chłopiec. Mąż jednak bardzo sceptycznie podszedł do tej wiadomości. Cały czas marzył o córeczce i twierdził, że to ona się urodzi. Kiedy moja Teściowa, dowiedziała się, co pokazało USG, stwierdziłą, że nie chciała nas martwić, ale niedawno była u wróżki i ona też jej wróżyła wnuka, nie wnuczkę! Tomek jednak twierdził, że to on był przy poczęciu tego dziecka i wie co robił :-)
Nadszedł dzień 28 stycznia 1997 r. Wstałam dość późno, koło 10 i okazało się, że zaczęłam plamić, przestraszyłam się i zdecydowałam pojechać do przychodnie. Ginekolog zbadała mnie i stwierdziła, że zaczyna mi odchodzić czop śluzowy, więc poród już jest blisko. Kazała wrócić do domu, spakować się i udać na oddział. Tak też zrobiłam. O 12 zameldowałam się na oddziałe. Mąż był wtedy w pracy, zawiozła mnie Mama. Na izbie przyjęć zbadano mnie i stwierdzono, że do porodu jest jeszcze czas. Zaprowadzono mnie na salę. Leżałam, chodziłam, czas mijał powoli. Co chwila ktoś do mnie zaglądał, powoli nadeszły bóle, które stawały się coraz częstsze i mocniejsze...Chodziłam po korytarzu tam i z powrotem, śmiano się ze mnie, że wychodzę sobie drogę do domu. Na oddziale zrobiło się jakieś zamieszanie, położne biegały, nikt już się mną nie interesował, dopiero duż później dowiedziałam się, że były problemy przy jednym z porodów. A ja dalej chodziłam...O 17 byłam już nieźle wymęczona i tymi bólami i tym chodzeniem, w pewnym momencie zrobiło mi się słabo i osunęłam się, trzymając ściany. Podbiegła do mnie salowa i chwyciła pod pachę. Zaprowadziła mnie do pokoju pielęgniarek. Po chwili przyszła do mnie położna i stwierdziła, że mnie zbada skoro mam już takie bóle. Kiedy mnie badała skurcz był bardzo silny,ale ona zapytała z lekką drwiną gdzie są te moje bóle?! Odpowiedziałam jej, że brzuch to mnie nie boli tylko krzyż. Wtedy ona stwierdziła, że krzyż to ją boli od siedmiu lat i wcale nie rodzi. Machnęła ręką i poszła zostawiając mnie na tej kozetce. Myślałam, że w tym momencie się poryczę, z bólu, z wściekłości, że tak mnie potraktowano i z przerażenia, bo skoro to co ja teraz odczuwam, to jeszcze nie są bóle porodowe, to co będzie później?! Jak ja wytrzymam te właściwe bóle?! Bałam się tego co mnie jeszcze czekać miało...Była godzina 18. Zwlekłam się z tego łóżka i chodziłam dalej, a bóle były już prawie bez przerwy. Czułam się tak, jakby mi ktoś wykręcał nerki.Co chwila przystawałam i kucałam, obiema rękami obejmując brzuch, chciałam w ten sposób dodać odwagi mojemu Dziecku, bo wiedziałam, że dla niego to też jest trudna droga. Położna przechodząc obok mnie stwierdziła tylko, że nie powinnam histeryzować....Nigdy nie uważałam się za histeryczkę, a tu tak mnie podsumowano...Na szczęście o godz 19 nastąpiła zmiana położnych. Przyszły dwie bardzo fajne kobietki. Kiedy dowiedziały się od której już tak chodzę, wzięły mnie do pokoju, zbadały i przebiły pęcherz płodowy. Muszę stwierdzić, że nic nie poczułam...Powiedziały, żebym jeszcze chwilę pochodziła. Po kilku minutach poczułam czym są bóle parte...O 19.35 znalazłam się na porodówce. Później wszystko odbyło się bardzo szybko, po chwili moje dziecko było ze mną. Kiedy usłyszałam słowa: Ma pani śliczną, zdrową córeczkę, przyznam się, że nie zwróciłam uwagi na fakt, że to córeczka, cieszyłam się tym, iż dziecko jest zdrowe. Byłam przekonana, że urodziłam chłopca, dopiero po chwili, kiedy mojego dziecko znalazło się na moim brzuchu, dotarło do mnie, że to jest dziewczynka. Radość moja była wielka. Kiedy Maluszek otworzył oczy i spojrzał na mnie tymi ślicznymi ślepkami, zakochałam się w nim na zabój. Jest to miłość, która trwa po dzień dzisiejszy. Po chwili zabrano moją dziewczynkę na badania, a ja urodziłam łożysko, prawdę mówiąc, nawet nie wiem kiedy,a położna zaczęła mnie zszywać, przyszła salowa i powiedziała: Przyjechała pani Mąż, jest zdziwony, że już pani urodziła i tym CO pani urodziła. Cha, cha, czyli jednak nie był aż tak w 100% pewny co mu się urodzi, a właściwie co ja mu urodzę :-)
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
aguska798 2011.02.24 20:56
Mąż wiedział jaką istotkę zmajstrował:-) heh, ale ta wróżka to jakaś lewa była z deka;-D Fajnie, że wszystko dobrze się skończyło:-)
annas82 2011.02.24 14:22
To faktycznie sobie pochodziłaś;) Piękna historia:) A co do położnych to są ludzie i "parapety"...
czerwona panienka 2011.02.24 12:40
Czyli jednak mąż wie najlepiej co robi :) piękna historia Ewo :)
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.