Opublikowany przez: annas82 2011-02-21 07:29:33
Swoją opowieść zacznę od tego, że wszelkie plany zaczęliśmy snuć od maja 2004r. Wtedy to zaręczyliśmy się i zaczęliśmy myśleć o wzięciu ślubu latem następnego roku. Ja miałam kończyć studia, mój mąż już zaczął pracować.
Co do terminu i ustalania szczegółów zabraliśmy się po Świętach Bożego Narodzenia. Zarezerwowaliśmy salę, pojechaliśmy do księdza ustalić termin. Najbardziej przypadł nam do gustu 20 sierpnia.
Czas mijał bardzo szybko. Mieliśmy niby osiem miesięcy na wszelkie formalności, na znalezienie kucharek, ustalenie menu na wesele, zakupy wszystkich potrzebnych rzeczy. Sukienkę wybierałam 3 razy, bardziej niezdecydowana była moja mama, ale w końcu udało się ją dopasować, choć przed samym wielkim dniem ze stresu chyba schudłam, bo okazało się że spódnica jest troszkę za luźna.
Sierpień zaczął się nieciekawie. Zrobiło się chłodno, często padał deszcz. Byliśmy trochę zrezygnowani, bo liczyliśmy na bardziej spokojną wersję lata, a tu wczesna jesień nam przyszła. O dziwo, w dzień ślubu słońce świeciło od samego rana, a po południu zrobiło się wręcz gorąco. Pan młody wręcz się rozpuszczał, bo wystąpił w mundurze.
Rano wielkie przygotowania. Fryzjer, kosmetyczka. Mój mąż miał przywieść wiązankę ślubną i stroik dla świadkowej, ale w kwiaciarni tak się kobiety zakręciły, że wszystko wyglądało inaczej niż miało, ale nikt nie miał głowy aby załatwiać wszystko od nowa. Gdy już się ubrałam i przygotowałam ostatecznie zaczęły się problemy z welonem, który nijak nie chciał się trzymać włosów. Trochę się podłamałam, bo była to wina za nisko upiętego przez fryzjerkę koka, ale mama z moją chrzestną opanowały niesforny welon.
Na 14 byliśmy umówieni na witanie gości u mnie w domu. Mój mąż, jak to on, oczywiście się spóźnił, bo kilku gości przyjechało zanim on dojechał na miejsce. Trochę ludzi przybyło do mojego domu rodzinnego i dopiero około kwadransa przed 15 pojechaliśmy do kościoła. Wszystko odbyło się błyskawicznie, albo mnie się tylko tak wydawało. Uroczysta msza święta, cała masa gości, pięknie przystrojony kościół, wszystko było idealne. Podczas składania przysięgi oczywiście musiałam się wzruszyć, jak to ja. Gdy powiedzieliśmy sobie „TAK” i założyliśmy obrączki, zaczął się nowy rozdział naszego wspólnego życia.
Po wyjściu z kościoła były życzenia oraz cała masa drobnych pieniążków „na szczęście”, które nadal mam zachowane na pamiątkę.
Kolejnym etapem tego ważnego dnia było wesele na wiejskiej sali. Gdy zajechaliśmy kucharki przywitały nas chlebem i solą, a mąż przeniósł mnie przez próg. Potem była zabawa do białego rana, choć my opadliśmy z sił już o godzinie 4 rano. Ja po prostu nóg nie czułam, będąc prawie cały czas porywaną do tańca. Zespół, który grał naszym weselu przechodził sam siebie. Wszyscy fantastycznie się bawili i niektórzy goście nawet o 6 rano nie byli skorzy do powrotu do domu.
To czego nigdy nie zapomnę z tamtego dnia to spojrzenia mojego męża, pełnego miłości i uwielbienia. Patrzył wtedy na mnie jakbym była jedyną kobietą na świecie.
Od tamtego dnia minęło ponad 5 lat, a my mimo różnych kolei losu nadal jesteśmy ze sobą, a nasze zdjęcie ślubne wisi na ścianie. Kocham Cię mój Mężczyzno! Dziękuję Ci za każdy wspólnie przeżyty dzień…
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nadijka 2011.03.21 12:56
Super , :) Obym i ja zaznała takiej niesamowitej zmiany w życiu. Na pewno cudnie jest przeżyć własny ślub ...
Niuśka 2011.02.23 11:14
dużo szczęścia;)
Mama Julki 2011.02.21 16:37
Warto pielęgnować w pamięci takie wspomnienia Aniu...:) Szczęścia Wam życzę!
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.