Opublikowany przez: mloda.mama. 2011-08-20 09:20:35
I zaczęły się dni wyczekiwania pierworodnego syna. Robiłam wszystko, chodziłam, biegałam, skakałam, codziennie po schodach nawet biegałam, a tu nic, mój syn normalnie nie chciał opuścić brzuszka mamy. Wraz z narzeczonym byliśmy załamani, denerwowaliśmy się, a ja zrobiłam się strasznie drażliwa, tak bardzo chciałam już urodzić!
W 7 dniu po terminie byłam w szpitalu u lekarza Pani Doktor stwierdziła, że mam świetne predyspozycje do urodzenia, ale dzidziuś nie pchał się na świat. Spytałam się czy dałoby się coś zrobić abym w końcu urodziła, i dało się…
Pani Doktor bardzo mocno mnie zbadała i kazała dużo chodzić oraz powiedziała, że czeka na mnie na dyżurze dziś w nocy. Oczywiście zastosowałam się do zaleceń lekarskich i 5h chodziłam i biegałam nawet po starym mieście. W końcu nie miałam już siły i pojechałam do dziadków (bo od nich bliżej do szpitala). Koło godziny 19 stwierdziłam, że jedziemy do szpitala, bo ja koniecznie chcę urodzić (muszę wspomnieć, że nie miałam skurczów)!
W szpitalu nie chcieli mnie przyjąć więc niezrażona niechęcią pielęgniarek powołałam się na moją Doktor, od razu zostałam przyjęta. Gdy przyszła do mnie Pani Doktor, to znów powtórnie mnie zbadała i dosłownie w ciągu 10min dostałam skurcze.
Myślałam, że nie dam rady krzyczałam, wiłam się i nawet chciałam znieczulenie ,ale było już za późno. Przy 6 cm rozwarcia poszłam pod prysznic i skakałam na piłce, w ciągu 20 min miałam już 9 cm! I zaczęła się prawdziwa droga przez męki.
Gdzieś o godzinie 23:20 zaczęłam przeć i męczyłam się aż godzinę. Mój syn nie chciał wyjść, robiłam się coraz słabsza a dziubasek się cofał. Na koniec już nie miałam siły, jak parłam robiło mi się czarno przed oczami i odlatywałam, nie mogłam oddychać więc podali mi tlen.
Lekarka wraz z położną i innymi próbowali mi pomagać jak się dało, nawet na mnie wrzeszczeli, ale nie dawało rady. Aż w końcu zaparłam się najmocniej jak potrafiłam, zobaczyłam nożyczki w rękach położnej (ale nic nie czułam), potem jak odkłada i… usłyszałam krzyki radości, wyszła główka, a potem cała reszta!
Jak położyli mi syna (3760g, 59cm) na brzuchu poczułam przeogromną ulgę, radość i nagły napływ wielkiej miłości do tej małej istotki. Mój narzeczony stał podekscytowany i nie wiedział co ma robić tylko pytał czy wszystko w porządku już, jak się czuje itp. Gdy tak leżałam z synem na brzuchu, a obok stał szczęśliwy narzeczony zrozumiałam, że jestem najszczęśliwsza na świecie.
Później dowiedziałam się, że tak się męczyłam, ponieważ Wiktor ułożył się buźką do dołu (zazwyczaj dzieci rodzą się z buzią do góry) oraz rączką w buzi. Do tej pory wsadza sobie całą piąstkę do buzi i ją ssie (woli to niż smoczka).
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
aguska798 2011.08.23 22:55
Piękna opowieść:) Cud narodzin:-D
79.185.*.* 2011.08.22 15:52
Gratuję szczęśliwego porodu! Zawsze wiedziałam, że młode mamy mają wiele samozaparcia i siły. Życzę wiele szczęśliwych chwil z synkiem i resztą rodziny.
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.