Opublikowany przez: Malwinka 2012-08-03 14:43:36
Odkąd pamiętam, byłam dzieckiem rzadko łapiącym choroby, przeziębienia. Od małego dokuczała mi tylko alergia, a i to tylko sezonowa.Gdy dorosłam moim jedynym utrapieniem obok alergii, była nadwaga.
Kilka lat temu zmieniło sie to niestety na niekorzyść. Wiosną 2010 roku zaczęłam bardzo źle się czuć, dokuczała mi nieustanna zgaga i ból żołądka . Lekarz nie dopatrzył sie niczego innego jak tylko refluksu żołądkowego. Po 3 tygodniach zaczęło sie jeszcze pogarszać – pojawiło się zmęczenie, zmiana kształtu brzucha i kłopoty z oddychaniem. Trafiłam do szpitala z podejrzeniem wodobrzusza i niewydolności nerek. Lekarze zarządzili wsadzenie drena w brzuch , ale w trakcie zabiegu postanowili zobaczyć głębiej co tam siedzi. W trakcie lapatomii zwiadowczej odkryli olbrzymi guz na dolnej ścianie żołądka naciekający na jelita i zmiany na wątrobie. Z próbki guza wysłanej do badania wynik był zatrważający – Chłoniak Burkita IV stopnia. Lekarz prowadzący chcąc się mnie pozbyć, bym nie zaśmiecila mu statystyk swoim zgonem, załatwił mi miejsce na Oddziale Hematoonkologicznym w pobliskim mieście wojewódzkim.
Tu lekarz, zarządził natychmiast chemię ratująca życie. Ta pierwsza - uratowała życie, ale doprowadziła do niewydolności nerek. Na szczęście było to czasowe i po kilku dniach ustąpiło.
Po miesiącu czasu wyszłam do domu na 10 dni, lżejsza o 40 kg! Byłam tak szczęśliwa, że jestem w domu, że nawet nie myślałam o diagnozie. Potem wróciłam i dowiedziałam sie jaki będzie harmonogram mojego leczenia. Leczenie miało trwać rok czasu rozłożone na 6 cykli chemioterapii. Każdy cykl 3 – 4 tygodnie i 2 – 3 tygodnie w domu.
Dopiero wtedy zaczęło do mnie wszystko docierać. RAK??? Ja mam raka??? Przecież to jak wyrok śmierci. Przecież na to się umiera!!! Przemyślałam wszystko i powiedziałam sobie ‘O NIE. Ja nie będę patrzeć biernie jak to mnie wykańcza! Będę walczyć o swoje życie!’
Z natury jestem osobą bardzo towarzyską, więc dużo dały mi rozmowy z innymi pacjentami i lekarzami. Moją prowadzącą lekarką okazała sie osoba tak ciepła i wspaniała, że kolejki się do niej ustawiały. Co rano na obchodzie przyszła do mnie, siadła przy łóżku i bez pośpiechu odpowiadała na wszystkie pytania, rozwiewała wszystkie wątpliwości. Poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, którzy tak jak ja chcieli się leczyć i wygrać z chorobą, było wśród niech sporo osób młodych w moim wieku ciut starszych. Poznałam też przemiłą osobę, jaką jest psycholog tegoż oddziału. Dla mnie rozmowy z nią były swoistym oderwaniem sie od szpitala, kroplówek, śmierci czającej się na innej sali. Takie rozmowy o wszystkim i o niczym były niezwykle budujące, tym bardziej że zawsze starała się podnieść mnie na duchu.
Wielkim pocieszeniem był dla mnie również mój mąż, który jest Świadkiem Jechowy. Jego odwiedziny były zawsze promykiem słońca , pociechą i ukojeniem. Jest taka pieśń śpiewana w hołdzie Bogu której słowa mówią o zmartwychstaniu: „Życie jak mgła przemija w jeden dzień, jak para prędko znika. Krótki to czas, tak nagle kończy się. W rozpaczy człowiek pyta: Czy umarły znów ujrzy światło dnia? Boga obietnicę znasz: Jego głos usłyszą zmarli. Będą żyć — tak mówi Bóg. Bo On za nimi tęskni; zniszczy śmierć, usunie ból. Nie dziw się, wierz niezachwianie, ujrzysz wnet Jehowy cud. I żyć będziemy wiecznie; twór swych rąk ocali Bóg.” Za każdym razem gdy słyszałam tą pieśń puszczaną przez niego z telefonu ryczałam jak głupia. I to właśnie wtedy zrozumiałam, że to Bóg daje mi drugą szansę na życie, że nie jest to kres mojego ziemskiego życia.
Kolejnym bardzo ważnym zwrotem dla mnie były słowa usłyszane od starszej kobiety leżącej z mną na sali ‘Rak nie lubi śmiechu’. Pomyślałam sobie ‘Tak!!?? No to poczekaj gagatku , ja cie tak wyśmieję, że uciekniesz ode mnie’. I tak też uczyniłam. Śmiech był obecny przy mnie każdego dnia, każdej godziny. Śmiałam sie z byle czego i jak najczęściej. Poznałam nowych przyjaciół których zarażałam optymizmem. Każdy zawsze zauważał że sala na której leżałam, była najpogodniejszą i najbardziej roześmianą salą na oddziale. Rozśmieszałam siebie, innych pacjentów, pielęgniarki i lekarzy.
Miałam już motywację i chęć do działania.. Powiedziałam sobie ‘przeżyję tę chemie i będę zdrowa’. Nie były mi już straszna chemia, kroplówki, utrata włosów, skutki uboczne, tęsknota za domem i rodziną. Zaparłam sie i koniec. Mój dobry humor przeniosł sie także na ciało – gdy innych brało na wymioty, ja nie brałam nawet leków przeciwwymiotnych; gdy inni nie mogli jeść, ja z apetytem zjadałam obiad i domowe smakołyki przywożone przez męża.
Na ostatnim pobycie, po chemii zgodziłam się na zebranie komórek macierzystych na ewentualny autoprzeszczep. Troszkę się bałam, bo widziałam wcześniej pobieranie komórek i nie wyglądało to zachęcająco. Ale na szczęście ja przeżyłam to bezboleśnie. Nie chciałam przeszczepu, bo wierzyłam, że po chemii będę już zdrowa. Ale oddałam komórki, jest ich tyle że starczą na 2 przeszczepy. Ważne są 3 lata, także nie ma pośpiechu, niech sobie leżą w banku.
Po ostatniej chemii pojechaliśmy do Warszawy na badanie PET które miało sprawdzić stan cofnięcia choroby. I okazało się, że mój organizm jest czysty, że nie ma w nim ani jednej komórki nowotworowej. Byłam szczęśliwa bo zrealizowało się moje zamierzenie. Moje szczęście trwa do dziś, bo w kolejnych powtarzanych badaniach PET moje ciało nadal wolne jest od choroby.
Dziś śmiało moge powiedzieć, że z strasznej choroby, w tak dużym stadium zaawansowania uratował mnie Bóg i ... śmiech.
Nasza walka z chorobą KONKURS
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
77.254.*.* 2012.08.05 08:11
wzruszające! tak trzymaj.
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.