Opublikowany przez: Ania_29 2011-08-19 08:54:04
Ale od początku :-) Fragment wpisu z mojego bloga, z dn. 7 marca „Od wczoraj strasznie boli mnie podbrzusze. Dzisiejsza noc nieprzespana [ …] To przez ten ból brzucha złowieszczy. Madzia też pisała kilka dni przed porodem, że strasznie boli ją w podbrzuszu...” Przeczucia były, ale tak naprawdę w głębi duszy nie wierzyłam, że to może być rzeczywiście już. W końcu termin był dopiero na 13tego.
Pod koniec ciąży zamarzyła mi się „sesja ciążowa”. Taka profesjonalna. Ja, ukochany Mąż i Brzuszek. Tylko Mąż ciągle do pracy wyjeżdżał i ciężko było ustalić jakiś termin. Mąż wrócił 6 marca nad ranem. To była niedziela. W poniedziałek (7 marca), postanowiliśmy iść do fotografa umówić się na wymarzoną sesję – miała się odbyć 8 marca o godzinie 17.
Pojechaliśmy z psem do Babci, po drodze dostała mi się bura, bo jak mogłam nie zauważyć, że hamulec ręczny nie działa! No widocznie wcześniej działał. „Tak mnie denerwujesz, zobaczysz, że ja dzisiaj przez Ciebie urodzę” – powtarzałam mu to tego dnia chyba ze 3 razy :)
Dzień minął spokojnie, tylko ten ból w podbrzuszu dokuczał niemiłosiernie. Gdzieś tak ok. godziny 20tej zauważyłam, że ten ból chwilowo znika. Dotarło do mnie, że te skurcze są dość regularne i zaczęłam poważnie się obawiać, że to może rzeczywiście już TO. Wzięłam do ręki telefon i zaczęłam odmierzać czas pomiędzy kolejnymi skurczami. 7 minut, jak za przeproszeniem w mordę strzelił! Mężowi postanowiłam nic jeszcze nie mówić, nie chciałam Go martwić. On biedny stresował się zbliżającym terminem porodu chyba bardziej ode mnie.
Pies zaczął domagać się spaceru. Jako, że wyobrażałam sobie, że początek akcji porodowej wiąże się z odejściem wód, a moje wody były wciąż na miejscu, postanowiłam, że to ja z nim wyjdę. Na spacerze „dorwał” mnie inny właściciel boksera, który chyba cierpiał chyba na amnezję, bo za każdym razem jak się spotykaliśmy na spacerze, wypytywał o mojego boksia, a co je, suchą karmę czy gotowane, a gdzie do weterynarza chodzimy… sto pytań do… I ja tak stałam, odpowiadałam na te wszystkie pytania i jakoś nie potrafiłam się pożegnać. A skurcze były coraz silniejsze i tylko czekałam kiedy odejdą mi wody. A one nie odeszły wcale.
Wróciłam do domu, powiedziałam Mężowi o skurczach, ale On był dziwnie spokojny. 13ty to 13ty i nie dopuszczał do siebie myśli, że to może być wcześniej.
Podczas, gdy ja zwijałam się na kanapie z bólu, Mąż przeglądał Internet w poszukiwaniu ciekawych pomysłów na sesję zdjęciową, która miała się odbyć nazajutrz. Strasznie spodobało mu się zdjęcie z skrablowymi literkami na brzuszku. Jako, że jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami scrabble, postanowił mi taką fotkę poczynić. Ułożył mi na brzuchu napis „W marcu wychodzę”. Potem się śmialiśmy, że gdybyśmy tylko wiedzieli, to ułożyłby napis „zaraz wychodzę”. Mąż zajął się obróbką zdjęcia a ja po cichu umierałam z bólu. Ciągle prosił mnie o podejście do komputera a ja ledwo żywa, grzecznie podchodziłam, podziwiałam efekty Jego pracy, po czym znowu się kładłam, by spokojnie poddawać się bólowi. W końcu nie wytrzymałam i wykrzyczałam Mu, że mam w nosie Jego zdjęcia, że boli tak cholernie, że zaraz tu urodzę. Oprzytomniał nieco i chyba dotarło do Niego, ze to nie są żarty.
Sama do końca nie byłam przekonana, czy to rzeczywiście początek akcji porodowej. Na każdym filmie przecież początek porodu wiązał się z odejściem wód! Koło północy skurcze były już tak silne, że wyłam z bólu w głos. Do szpitala jednak jechać jeszcze nie chciałam. A co, jeśli pojedziemy 60 km i się okaże, że to fałszywy alarm i trzeba będzie do domu wracać? Skurcze były jednak coraz silniejsze, dziewczyny z Familkowego Forum pomogły podjąć mi decyzję. Czas jechać do szpitala. Koło 3 nad ranem zostałam przyjęta do szpitala. KTG wykazało silne i regularne skurcze. Wszystko pięknie ładnie, tylko rozwarcia brak. Mężowi kazano wracać do domu, bo to jeszcze „chwilę” potrwa.
Położono mnie w sali przedporodowej. Ból był tak niewyobrażalnie silny, że myślałam, że tam umrę. Czas wlókł się niemiłosiernie, Co godzinę brano mnie do badania a tu rozwarcia jak nie było, tak nie ma. Kroplówki, zastrzyki, dwa razy robiona lewatywa i nic. Dopiero koło 13 zaczęło się „coś” dziać. Wszystko, co działo się ze mną do godziny 17:40, czyli do chwili przyjścia na świat mojego Synka, pamiętam jak przez mgłę. Byłam jak Zombie, które tylko wykonuje polecenia, życia we mnie nie było. Byłam tak skrajnie wyczerpana, że bałam się, że braknie mi sił do parcia. Najważniejsze było to, że Mąż, który przez całą ciążę zapewniał mnie, że obecność przy porodzie by Go przerosła, że On się nie nadaje na coś takiego, z jego szpitalną fobią – był przy mnie. Przecinał pępowinę. On chyba nie zdaje sobie nawet sprawy jakie to było dla mnie ważne!
Szymuś pierwszej nocy został przy mnie do zejścia ostatniej kroplówki (których po porodzie dostałam aż 3, taka byłam skrajnie wycieńczona, nie miałam nawet siły podnieść kanapki!). Przywieziono mi Go koło 7 rano dnia następnego i odtąd zabierano Go tylko do kąpieli i na badania. W czasie trwania porodu powtarzałam sobie w duchu, że nigdy więcej. Że nie chcę mieć więcej dzieci. Teraz tak nie myślę. Bólu już nie pamiętam. To był najcudowniejszy dzień w moim życiu.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
ptaszek1984 2013.01.28 21:51
uff, to ci współczuje. mi wody odeszly i jakos po 7 godzinach meczenia urodziłam. ale do dziś pamietam, jak po porodzie, juz w domku chodziłam jak zombie. brrr. okropne uczucie.
aguska798 2011.08.21 18:49
Ja też już nie pamiętam żadnego bólu:) gdyby nie artykuł pewnie zapomniałabym, że w ogóle kiedyś to przerabiałam:)))
myosotis2406 2011.08.21 10:55
Przepiękna opowieść. Poród to naprawdę cudowne wydarzenie.
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.