Z niemal dziecięcym zaciekawieniem przejrzałam wątki na forum i co chwila wykrzykiwałam (na szczęście w myślach – żeby nie zostać uznaną za niepoczytalną): „Też tak robię!”. Syrop z cebuli – klasyk! Sok z malin – kultowy! Mleko z czosnkiem i masłem – podstawa! Nie będę zatem powielać pomysłów dziewczyn, bo to nie miałoby większego sensu. Wszystkie jesteśmy zdania, że wiele jest naturalnych specyfików, które działają na różne ludzkie schorzenia.
Skupię się na czymś innym – ZAPOBIEGANIU. Tajemnicą nie jest, że organizm dobrze przygotowany, zahartowany, ubezpieczony lepiej poradzi sobie ze złem czyhającym wszędzie. Stąd też nie czekam już na objawy choroby, a robię wszystko, by mój organizm przykryć „pancerzem” (jak rycerz!) ochronnym.
Zacznę wątek od wyznania. Byłam anemiczką. Moja anemia powstała na skutek innej choroby i na początku musiałam wspomagać się medykamentami. Przeczytałam jednak setki fachowych publikacji na temat anemii i przeraził mnie wniosek z nich płynący, że na anemię choruje ogromna ilość kobiet i nawet o tym nie wie. Jesteś zmęczona? Senna? Włosy łamią Ci się jak suche patyczki? Paznokcie kruszą w każdej sytuacji? Masz migreny? Jesteś rozdrażniona, nerwowa, wybuchowa? To mogą być objawy anemii. Wiem, bo przez nie przeszłam.
Jak już wspomniałam moja anemia była wynikiem choroby, ale też i ogromnego niedoboru witaminy B12. Naprawdę. Nigdy bym nie pomyślała, że brak tej witaminy tak rujnuje organizm. A anemia jest wredną przypadłością, bo za sobą wlecze obniżoną odporność organizmu na wszelkie choroby (przeziębienie potrafi trwać 4 tygodnie!).
W walce z niedoborem witaminy B12 (i innych witamin z rodzinki B) postawiłam na kurację eksperymentalną – kurację drożdżową! Trwa on już u mnie drugi miesiąc i mogę się podzielić efektami.
Zacznę jednak od wyjawnienia składników owej kuracji:
½ (lub ¼) kostki drożdży zalewam wrzątkiem (to bardzo ważne, by woda była wrząca!) , odstawiam do przestygnięcia. Piję raz dziennie. Ok, smak bywa kontrowersyjny, ale w przypadku tej kuracji nie powinno się dosładzać drożdży. Da się przeżyć, a z czasem nawet polubić ten dziwny smak.
Co to za „dziwy” te drożdże? To bogactwo witamin z grupy B (i innych), mikroelementów, cennego białka. To mała (nieco śmierdząca :) kosteczka będąca bombą odżywczą dla organizmu!
Najważniejsze na koniec – efekty! Stosuję kurację drożdżową od dwóch miesięcy. Wyniki krwi bardzo się poprawiły. Mam więcej energii, nie zasypiam w ciągu dnia. Jestem spokojniejsza (nie krzyczę na kierowców podczas jazdy samochodem), nie denerwuje się, nie mam wybuchów złości mieszanych z rezygnacją. Moja skóra wreszcie pozbywa się zaskórników, nie pojawiają się na niej „nieprzyjaciele”. Jest gładsza, odżywiona, jaśniejsza. Włosy! Trudno mi w to do tej pory uwierzyć, ale rosną jak szalone. Mój miesięczny przyrost zazwyczaj wynosił 1 cm, a teraz w ciągu ostatniego miesiąc przybyło mi 2 cm nowych włosów! Paznokcie są mocniejsze. Czary. ;)
Nie chcę tu mówić, że samą kuracją człowiek przeżyje, ale jeśli faktycznie brakuje nam witamin z grupy B (a o to naprawdę nietrudno) watro jej spróbować. Przetestowałam i wiem, że działa. I polecam. :)