Możecie mi wierzyć lub nie ale ja nigdy niczego nie zgubiłam (to chyba powinno znaleźć się w wątku z dziwactwami :)). Gdy miałam ok 12 lat zgubiłam zimą klucze - wpadły w zaspę. Odkryłąm to kilkanaście metrów dalej i pamiętając gdzie się wywróciłam i gdzie mogły wypasć wróciłam tam i szukałam tak długo, aż znalazłam...
Teraz jest mi znacznie trudniej z moją nerwicą natręctw i pilnowaniem wszystkiego. Mam 2 dzieci + męża (który jest w tej kwestii gorszy od dziecka). Cały czas czegoś szukam. Jak nie piłeczke od fontanny, to piłeczek do żyrafy. Dziś szukałam listów, któe Madzia skrzętnie pochowała po całym pokoju (takie plastikowe Fisher Price ze skrzynki muzycznej)... Jak na razie wszystkie nasze zabawki są kompletne (poza tymi, które kupiłam od kogoś po ich pociechach).
Ostatnio zapodział się samotot (miniaturka prawdziwego), który Madzia woziła w aucie i baaardzo go kochałą i szanowała, bo dostała go od Dziadzi :) W ogień by za nim skoczyła. Ten samolot był najlepszym sposobem na zaciągnięcie jej do samochodu, gdy pora była wracać... Samolot ten się zagubił i jego żal mi najbardziej... Tzn piszę zagubił, bo nie mam zwyczaju oskarażać nikogo, jeśli nie złapałam go za rękę. Jednak samolocik zniknął po oddaniu auta do lakiernika...
Nic innego nie zostało przeze mnie zgubione