Przeczytałam dzisiaj taki tekst: "Statystyki są brutalne. Już w 2006 roku Państwowy Zakład Higieny alarmował, że co czwarty polski mężczyzna nie dba o swoją higienę! I choć przeszliśmy już przez trend metroseksualistów, i choć panowie coraz częściej sięgają po kosmetyczne nowości, to jednak z higieną wciąż są na bakier. Największe problemy z higieną mają mężczyźni po 40. roku życia. Kobiety w tej sprawie najczęściej "umywają ręce". Narzekają na niechlujstwo swoich mężczyzn, na brudne skarpetki (zmieniane czasami nawet raz na pięć dni!), na bieliznę zmienianą statystycznie raz na dwa dni. Tymczasem w kwestii higieny osobistej wielu panów należy prowadzić za rączkę - jak dzieci. Nikt nie namawia panów do nakładania maseczek na skórę (choć taki zabieg od czasu do czasu na pewno by im nie zaszkodził). Wymagajmy jednak od nich higienicznego minimum! Ponoć każdy mężczyzna musi zasadzić drzewo, zbudować dom i wychować syna. Naszym zdaniem nie musi, ale na pewno musi spełniać kilka zasadniczych warunków, by cieszyć się zdrowiem przez długie lata..." (całość na wp.pl).
Osobiście nie mam wątpliwej przyjemności z takim mężczyzną, bo choć na maseczkę nie udało mi się Małżonka namówić, ale i ma własny (męski) szampon, i płyn do higieny i skarpetek nie nadążam prać. Czy rzeczywiście jest tak źle w facetami jak piszą w tym artykule? Nie sądzę, a WY?