Wczoraj wracając po pracy do dziadków, po Miłoszka, spotkałam koleżankę z dzieciństwa - Mistrzynię "Koloryzowania"! Żeby wprost nie powiedzieć "mitomankę", ale to może trochę za mocne...
Od kilkunastu lat boryka się sama z dwójką dzieci, najpierw jako samotna matka (mimo, że mieszkała z partnerem), ale chodziło o świadczenia z opieki społecznej, później już jako jego żona. Czego ona nie wyczyniała, by zwrócić na siebie uwagę!? Nawet się dała zamknąć do szpitala psychiatrycznego...w celu, by ktos to zauważył. Jakoś bez specjalnego efektu...
Ja w czasach studiów czasem do niej wpadałam, kilka razy w roku, z racji że mieszkała już na innym , odległym osiedlu, a i ja studiując w innym mieście, nie moglam jej poświęcić zbyt dużo czasu. Głownie przywoziłam jej ciuchy, których już nie nosiłam, albo z nich "wyrosłam". Tak, w czasach szkoły była lepiej zbudowana ode mnie, to potem doprowadziła się do takiej anemii , że nawet te ciuchy rozmiar 36 na niej wisiały...
Ale do czego zmierzam...
Co by się nie powiedziało, że jestem sobie na studiach, prowadzę beztroskie życie i jedynym moim obowiązkiem jest się uczyć, to ona i tak twierdziła, że ona ma "najlepiej" i "najświetniej"!
Nieważne, że oboje z facetem nie pracują, a ona na dzieciach "jedzie", czytaj opiece społecznej. Nie, jej wybory życiowe są najmądrzejsze i najświetniejsze.
Wyjechała do Anglii i dostała bez problemu z tym gosciem rozwód, bo on jest dysfunkcyjny - nigdy nie pracował, nie uczył, nie zapewni bytu rodzinie itp. Tam też żyje z opieki społecznej, no ale w jej opowieściach dzieci skończą...Oxford, mimo,że miszkaja gdzies w robotniczej mieścinie i takie studia kosztują i trzeba byłoby mieć wybitne wyniki w nauce, aby tam się dostać. No i ona mimo braku matury też tam studiuje, mimo, że jedynym eurpoejskim krajem , który nie stosuje egzaminów maturalnym jest Hiszpania, a i tam, aby podjąć studia trzeba sie wykazać polską maturą.
Nie przekonasz i tak sobie myślę, czy w ogóle warto gadać..?