„Klucz Blackthorna” to pozycja, o której na przestrzeni ostatnich tygodni zrobiło się bardzo głośno. Strony internetowe i księgarnie reklamują tę pozycję w dalszym ciągu. Czy rzeczywiście jest warta takiej uwagi? Czy ma w sobie oryginalność, której brak podobnym książkom?
Po powieść sięgnęłam miesiąc po premierze, czyli tydzień temu. Nie tylko zafascynowała mnie fabuła, ale tajemnicza, ciemna okładka z elementami lekkiej fantastyki. Z racji tego, że uwielbiam także lektury, których akcja toczy się nie w czasach współczesnych, tym bardziej brnęłam w kolejne strony. Kevina Sandsa, który jest autorem tejże książki wcześniej nie znałam, ale już dziś wiem, że z pewnością sięgnę po kolejne egzemplarze, jeśli tylko napisze coś w podobnym klimacie. O czym właściwie jest ta wciągająca historia? To opowieść o relacji chłopca imieniem Christopher i jego mistrza Benedicta Blackthorna oraz równolegle rozgrywających się tajemniczych morderstwach.
Już od pierwszej strony książka zabrała mnie całą. 315 stron to dla mnie szybki materiał, a jeszcze w sytuacji, gdy pobudza to już w ogóle staje się szybką formą rozrywki i dobrze spędzonego czasu. Autorowi udało się spowodować, że czytelnik nie odrywa się od lektury, jeśli nie jest to konieczne, ale wciąż biegnie wraz w wirem wydarzeń. Kiedy akcja przybiera nieoczekiwany obrót zdarzeń, jak ma to miejsce około 80. strony, książka staje się jeszcze lepsza. Wtedy już nie ma mowy o jakimkolwiek odejściu, bo już sami jesteśmy w Londynie, ponad 400 lat wstecz.
Postacie literackie nie są tutaj dokładnie zarysowane, jak i ich uczucia nie są zobrazowane w jakiś bardzo głęboki sposób. To sensacja i żywa akcja odgrywa tutaj pierwszoplanową rolę. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo przyjemnie mija czas z tą pozycją. Rozdziały nie są nazbyt długie, co ułatwia ewentualnie oderwanie się od lektury, ale zakończenie każdego z nich powoduje, że już chcemy wiedzieć co tak naprawdę się stało i jaki będzie dalszy ciąg. Urwany dialog czy nagła, szalona sytuacja, na której kończy się rozdział niemalże zmusza nas do ciągłej kontynuacji. Mamy jednak także podział na konkretne dni, co ładnie zarysowuje nam wiele zdarzeń i nadaje logiczny sens.
Moim zdaniem, powyższa pozycja to obowiązkowa lektura dla wielbicieli gatunku sensacji, lekkiego kryminału, lecz należy pamiętać, że obecne są też elementy fantastyki. Lektura zabiera nas w inne, dawne realia Londynu, gdzie sami stajemy się bohaterami lub obserwatorami – naocznymi świadkami każdego elementu akcji. Uwielbiam to w książkach, kiedy wiem, że z tymi trzystoma stronami przeżyję coś, czego nie dane mi będzie przeżyć już w życiu, bo czasu nie cofnę, purytanów nie spotkam, ale zetknę się z nimi w jakiś metafizyczny sposób, który urozmaici mój pozornie prosty czas, gdy tylko ciałem będę na łóżku czy pod kocem, a całą resztą w głębi…
Dziękuję za możliwość przeczytania i posiadania chyba jednej z największych perełek czytelniczych tego roku! :)