No cóż!... Może to i dobre, ale nie ma gwarancji, że się przyda- mówmy o tym szczerze. Ja równiez do porodu szłam z pełną głową, jak karmić piersią, a nastawienie miałam takie, że jak się nie uda, to moja wina, bo tyle tego było w mediach... I sutki ogromne, że nie trzeba było strzykawką wyciągać. A jednak. Nie moja wina, trochę to trwało, zanim to zrozumiałam... To teraz trochę danych niepoukładanych... Urodziła się mając 4480g- ciągle głodna, cały szpital wiedział, że głodna, bo głos donośny ma po mnie... cesarka, zero śladu pokarmu, przystawianie od razu niewiele dało, bo coś tam może poleciało po dobie, ale Ona chciała JUŻ NATYCHMIAST dużo, nie dało rady... Po dwóch dniach położne zlitowały się, bo miały dość po uszach- przywieźli mi Ją w końcu najedzoną i uśmiechniętą, dostała 80g mleka. Po dwóch miesiącach koleżanka uświadomiła mnie, że jej czteromiesięczna córka tyle nie jest w stanie zjeść naraz, góra 50g, a ona nie karmi piersią. I jak mi Ją przywieźli, to od razu przyszła pani pediatra z tekstem- "Pani będzie miała karmienie mieszane, albo w ogóle sztuczne, czego nie rekomendujemy". Zaczęło się więc mieszane- cyc do płaskiej dętki na cycu jednym i drugim, a potem dopajanie butlą, i tak ze 3-4 razy dziennie. Co mi trochę pokarmu narosło wiecej, to Ona była większa, i znów chciała więcej... Po czterech miesiącach moja Mama była w szoku, bo Ona dzieci swoich nas czworga nigdy nie karmiła dłużej niż dwa miesiące- bo pokarmu nie było, a Jej siostry to nawet po miesiącu odpuszczały, a miały wszystkie sporo dzieci. Czyli jednak geny. Taka moja rada. Nie wińcie się, jesli karmienie Wam nie wychodzi, ja tez myslałam, że mam spore sutki, pełne piersi, to dam radę- półtorej roku miałam walkę o pokarm, zawsze było za mało, zawsze było dopajanie mlekiem, potem kaszką, przez te półtorej roku miałam karmienie mieszane, począwszy juz od szpitala, tak zostało, nie mam poczycia winy, i tak długo wytrwałam :)