Witam, jestem tatą 9 letniego Oliwiera który cierpi na autyzm. Diagnoza o tej chorobie była dla mnie dużym ciosem. Wstępne rokowania były fatalne. Miał nigdy nie mówić, czy być kiedykolwiek samodzielny, do tego dochodziły problemy z chodzeniem i odżywianiem - nie dopuszczałem tej myśli do siebie. Byłem pewny że lekarze się mylą, że z tego wyrośnie, że potrzeba tylko czasu! - nie mylili się... Gdy moja żona jeździła od specjalisty do specjalisty po całej Polsce by jakoś pomóc i ratować syna, ja zamknąłem się w sobie i byłem przekonany że to wszystko nie potrzebne, że mój syn będzie zdrowy tylko dajcie mu czas. Wiem jak bardzo byłem w błędzie i jak bardzo zawiodłem moją żonę i syna... Dziś mamy trójkę dzieci a Oliwier dzięki determinacji i wielkiemu poświęceniu mojej żony chodzi do normalnej szkoły gdzie jest akceptowany. Tamte wydarzenia jednak sprawiły że nasze małżenstwo może się dziś rozpaść. Moja żona straciła do mnie zaufanie, do tego sprawy związane z chorobą syna sprawiają że czuje się jak to opisuje: "w więzieniu lub klatce". Ciągłe wyjazdy na terapie, lekarze, obowiązki w domu... Cały czas przebywa sama z dziećmi a jedyne koleżanki to też matki dzieci z autyzmem. Kocham ją i robie co mogę by była szczęśliwa i byśmy mieli z czego żyć, jednak to chyba za mało... Wiem że są tu osoby które także mają dzieci z autyzmem i były może w podobnej sytuacji. Jak wyglądają wasze relacje? Jak mogę naprawić swój związek?