Wśród bliskich znajomych i rodziny na szczęście nie mam nikogo takiego - "na szczęście", bo byłabym współwinna. W końcu każdy z nas jest odpowiedzialny za swoje otoczenie, za reakcję i pomoc. Brak reakcji jest zgodą, przyzwoleniem.
Wśród dalszych znajomych - znam takie osoby. Według mnie jest to tragedią - dla wszystkich. Tym bardziej jeśli matka traktuje zabicie dziecka niemal jak usunięcie zęba czy spycha to jako wydarzenie nieważne. Najczęściej dowiadywałam się po fakcie. Jak rozmawiałam z lekarką - psychiatrą, która od wielu lat leczy kobiety z syndromem postaborcyjnym, była oburzona, że traktujemy to jako prawo kobiety i jesteśmy tak obojętni, gdy kobieta to robi. Żadne prawo kobiety, która potem zostaje z konsekwencjami sama, tym bardziej prawo dziecka.
Akurat wyznanie religijne nie ma tutaj znaczenia, a jeśli dla kogoś ma - to coś nie tak, bo życie jest wartością niezależną od wyznania religijnego czy pochodzenia narodowego. Wielu ateistów i deistów jest oburzonych aborcją. A prawo do życia ma każdy.
W mojej rodzinie i wśród bliskich - nikt nie debatował, czy rozwijąjące się w łonie matki dziecko ma prawo do bycia człowiekiem czy nie - było to oczywiste. Nawet jeśli dziecko nie było planowane czy rozwijało się chore (kuzynka wiedziała, że jej córeczka nie będzie żyła długo, ale aborcja była wykluczona!).
Bo jeśli rozwijające się w łonie matki dziecko pozbawi się prawa do życia, to kto je ma? I od kiedy? Od urodzenia? Od 6 miesiąca w łonie mamy? Od 2 lat po urodzeniu? I dlaczego żyć miałyby tylko dzieci katolików?