Pierwszy poród zaczął się w nocy, odeszły mi wody, mąż był przerażony ich ilością, biegał za mną z mopem w ręce:) Szczęsliwa oznajmiłam mojej rodzince że jedziemy do szpitala, tam wielkie rozczarowanie, nie wpuścili ze mną męża bo nie mieliśmy zrobionej szkoły rodzenia. Ze smutkiem się pożegnaliśmy. Pojawiły się skurcze i dostałam oksytocynę. Skurcze stawały się coraz silniejsze, na trzecim badaniu miałam już pełne rozwarcie, jednak synek był za wysoko. Położna zaleciła "skakanie" na piłce inne ćwiczenia, klęczenie itp. Przyszedł czas na parcie, miałam z tym problem, położna próbowała mi jeszcze powiększyć rozwarcie, po prawie godzinie parcia lekarz zdecydował się na zastosowanie uchytu Kristellera i mój synuś pojawił się na świecie :* po chwilce spędzonej u mnie na brzuszku zaraz mi go zabrano i dostałam go dopiero po dwóch godzinach :(
Drugi poród również zaczął się w łózku:) nad ranem, zaczęły mi się sączyć wody płodowe, później zaczęły się lekkie skurcze, żeby nie zginęły zaczęłam się więcej ruszać. Skurcze zaczynały się robić coraz częśtsze i silniejsze więc postanowiłam że muszę odkurzyć i umyć podłogi. Mama ciągle poganiała mnie żebym jechała do szpitala, ale ja jeszcze schodów nie odkurzyłam! Chciałam się za nie zabrać ale przyszła siostra i zagonila mnie do szykowania się do wyjazdu. Poszłam pożegnać się z synkiem, dostałam silnego skurczu, moja mama wpadła w panikę, chciała wzywać pogotownie. Mąż spokojnie wziął moją torbę i pojechaliśmy, do szpitala miałam ponad 50 km, dojechaliśmy do szpitala i tam już akcja bardzo szybko się toczyła, nie zdążyłam papierów podpisać a moja córcia już pojawiła się na świecie, rodziłam w innym szpitalu niż pierwsze dziecko więc mąż mógł być ze mną przy porodzie.