No i mamy chorobę... Wczoraj rano płacz i Michaś ciepły...zaczęłam podawać leki. Wizyta u lekarza o 14. Zwolniłam sie z pracy. Oskrzela czyste...gardło..angina...
Mąż pojechał na 14 do pracy. Zostałam z Miśkiem sama. O 17 mały zasnął. O 18 dotykam go i prawie oparzyłam sobie rekę. Na spiąco zmierzyłam mu temperaturę. 39,7... Jeszcze nigdy nie miał takiej gorączki... Wybudzam go...płacz! Podaję lek doustny przeciwgoraczkowy. czekam nie działa.
Panika! Dziecko nadal rozgorączkowane, prawie, ze nieprzytomne...panika!
Dzwonię do mężą, proszę by się zwolnił z pracy. Nie mam w domu czopków przeciwgorączkowych i nie ma mi kto jechać kupić.
Mężulo na szczęście szybko przyjechał z czopkami. Aplikujemy o 19.35. Czekamy. O 19.50 jest juz 38:) Robi mi sie lżej. O 20.10 jest 37...oddychamy z ulgą.
Tak to przeżywam.. bo to pierwsza tak wielka goraczka w jego życiu. Zawsze jak był chory, nawet jak miał zastrzyki chorował bezgorączkowo. Jak widać to się zmienia.
Dam mu dzis antybiotyk bo kaszel się nasilił. Lekarka kazała z tym czekać do niedzieli. Ale ja podam juz dziś..dlaczego? Matczyna intuicja czy strach?
Zamknij