Zwyczajne życieKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 47, liczba wizyt: 90302 |
Nadesłane przez: oaza 20-04-2011 15:44
Tyle zostało mi do terminu porodu. Narazie nic się nie zapowiada, żeby cos miało się dziać. Tyle, że nerwa mam coraz większego i nie wiem czy nie udziela się to Mateuszowi, bo od jakiegoś czasu jest po prostu nieznośny. Wszystko robi na przekór. Chyba, że to norma w jego wieku, jedynie ja reaguję przesadnie.
Zbliżaja się Święta Wielkanocne, a ja nie wiem jak mam się do nich przygotować. Właściwie to nic nie mam jeszcze kupione, a podejście M. to wzruszenie ramionami i stwierdzenie, że jest jeszcze czas. Ja nie mam ani ochoty, ani siły żeby go przekonywać, że to niekoniecznie jest tak jak on myśli.
I tak mi się wlecze (dosłownie) godzina za godziną, dzień za dniem w oczekiwaniu na maleństwo. Zrobiła sie piękna pogoda, a ja nie mam butów, bo nogi mi tak puchną, że szok. A przeciez na te kilka dni nie polecę i nie kupię jakiegos wiekszego rozmiaru. Z trudem zatem wciskam te swoje słoniowate nogi w jedyną parę wiązanych półbutów w jaką, jako tako się zmieszczę. Ale jak wyjdę na słońce to puchną jeszcze bardziej. Błędne koło, ale jakoś przetrwać muszę.
Jutro ide jeszcze do ginekologa, miałam nadzieje, że nie bedę musiała i do tego czasu urodzę, a tu klops. Jeszcze kaskę trzeba będzie wydać, jednak niech sprawdzi czy wszystko jest w porządku.
Kończę dzisiejsze wypociny, bo ostatnio mój nastrój nie idzie w parze ze słoneczna pogodą. Bardziej pasuje do aury jesiennej. Szkoda mi tylko moich chłopaków, bo naprawde jestem cięta i nerwowa. M. próbuje zrozumieć, ale Mati jest jeszcze za mały.