Michaś czekał wczoraj na fajerwerki do północy dzielnie. I się doczekał:) Tylko raz miał kryzys zakończony płaczem:) Ale przegonił go i ogladał przez okno pokaz naszych sąsiadów:) Bo ja sie osobiście fajerwerków boję i meżula też do nich nie ciągnie:) Ale popatrzeć zza okna to co innego:)
Siedzimy dziś w domku:) Ja osobiscie potrzebowałam wyciszenia po intensywnym grudniu i nerwowym listopadzie. Popijam swoje ulubione martini...ale...
No własnie nie byłabym sobą gdybym już nie zaczęła sie martwić co to będzie dalej...no bo mężulo prawdopodobnie jakiś czas będzie bez pracy....Michas po tygodniu zdrowotności znowu zaczął w nocy kaszleć itp...
Wiem, ze powodów może być tysiąc do zamartwiania się...i wiem, ze to w niczym nie pomoże a wrecz osdwrotnie. Skoro zawsze wydawało mi się, ze wierzę w siłę pozytywnego myślenia, to dlaczego tego nie stosuję w odniesieniu do naszej rodzinki?
Czyżbym aż tak sie zmieniła?
Ponoć kto zdaje sobie sprawę z tego, że źle robi to już polowa sukcesu:) Teraz zostaje mi jeszcze pół dnia na przekonanie siebie, że ten rok nie będzie taki straszny i że zaskoczy nas pozytywnie:)
Czego I Wam życzę:)
Zamknij