maminkowy światKategorie: Praca i kariera, Rodzicielstwo Liczba wpisów: 10, liczba wizyt: 29892 |
Nadesłane przez: Fridka 25-11-2011 00:23
...Choć szpital wspominam dziś naprawdę przyjemnie, i bez wątpienia, kolejnego Istota (lub Istotkę :) ) zamierzam urodzić w tym samym miejscu - marzyłam już o powrocie do domu...
Dziwne...zupełnie nie pamiętam pierwszej nocy w swoim łóżku :) (najmocniej utkwił mi w pamięci szok, jaki przezyłam widząc pozostałość po ,,Pępkowym'' na naszej kanapie... ogromna czarna, wypalona dziura...nawet dziursko... bo się Ojcu Chrzestnemu wysuły węgielki z sziszy... ale musiał minę zrobić...OOOps... :O )
Następne tygodnie nie należały do najłatwiejszych...no bolało... wszystko potwornie bolało... ale Istotek jakoś tak mnie zaczarowal, że uodporniłam się na ból... musiałam być dzielną mamą... i dać sobie radę, bez wspomnianej instrukcji obsługi Małego Newsa naszej stuningowanej rodziny :)
Problemu nie było w zasadzie z niczym, poza snem Kruszka... bo tolerował ten stan jedynie w pionie... albo przy piersi, co oczywiście odpowiadalo mu najbardziej... się znalazł koneser hehe...
Tyle, że mnie trudno było znaleźć chwilę na odpoczynek... bywało, że opadałam z sił...
Boże... jaki On był maleńki!!!
A teraz !!! Normalnie kawał chłopa!
Kiedy opuszczaliśmy szpital, był wręcz zbyt maleńki do swojego fotelika... ważył tylko 2300 gramek (ajjjj ... się rozczuliłam, kiedy pmyślę jaki był maciupeńki).
Dziś mam do przenoszenia stamtąd tu i spowrotem troszke ponad 9kg ale... jak wsponiałam, zaczął sam unosić swoje wdzięki... więc niedługo i tego będzie mi brak...
A tak na marginesie... dotarło do mnie właśnie, na czym polega skokowość dziecięcego rozwoju... wszystko dzieje się tak... nagle...
Nagle wyrosly mu ząbki - cztery od razu.
Nagle zaczął wołać mamamama (najpiekniejszy urodzinowy prezent... wycelował idealnie).
No i te pierwsze kroczki...
Siedziałam sobie przy stole w kuchni, lepiąc aniołki z myślą o świętach... Istot, obok tłukł w gar kawałkiem nogi z zabawki.
I tak sobie siedzimy... gadamy...Iiiiii... Nagle kątem oka widzę, że Mały stoi sobie przy swoim krześle pod oknem i się dynda... dostrzegam z niedowierzaniem, jak tenże sam Istot odwraca się i przemieszcza do lodówki (zauważył magnesik który dłubie, zrzuca, znowu dłubie wywala i tak w kółko - ku mojej uciesze bo czasem to trwa) tyle że na dwóch nogach. Zdurnialam...
- Jasiu...
No i się pobeczałam, śmiejąc przy tym, a Jaś zrobił taką dumną minę...i tak radośnie rzucił mi się w ramiona, rozpromieniony i szczęśliwy... jak nigdy...
Jest wspaniały... wyjątkowy...
Mój Boże... nie spodziewałam się po swoim sercu, że można kochać AŻ tak! Nie... nie dlatego, że nie jestem uczuciowa... bo jestem, jak sądzę dość wrażliwym stworzeniem... Ale miłość macieżyńska onieśmiela... czuję się wobec niej maleńka... a paradoksalnie dodaje mi ona nieprawdopodobnej siły... determinacji...
Kocham Cię Kruszeczku...
Cóż można więcej dodać... ? ....