O tym i owymKategorie: Zainteresowania Liczba wpisów: 134, liczba wizyt: 560222 |
Nadesłane przez: Ulinka dnia 13-09-2010 15:42
Mimo, iż lekarze biją na alarm, że wysokie obcasy deformuje nie tylko stopy, ale powodują także pogłębienie lordozy lędźwiowej, są przyczyną żylaków, powodują zmiany w obrębie ścięgien i łydek, niewiele jest kobiet, które byłyby gotowe z nich zrezygnować.
Chodzimy w butach na szpilkach i niektóre z nas nie wyobrażają sobie bez nich życia. Nosimy takie buty, by stać się wyższą, smuklejszą, ale głównie dlatego, żeby podobać się mężczyznom. Podobno nic tak nie kręci mężczyzn, jak kobieta na wysokich obcasach. Dziś wysokie obcasy są nieodzownym atrybutem współczesnej kobiety, uosabiają jej atrakcyjność seksualną.
Niedawno europosłanka Joanna Senyszyn ogłosiła akcję „Rzucamy wysokie obcasy”, poprzez którą chce uświadomić kobietom, że można być atrakcyjną i podobać się mężczyznom bez konieczności katowania się wysokimi obcasami.
„Przestańmy się czarować. Gdyby wysokie obcasy były wygodne i zdrowe nosiliby je mężczyźni. Wielu z nich bardziej potrzebuje podwyższenia i wyszczuplenia niż kobiety, a jednak nie przychodzi im do głowy, by dla wyglądu męczyć się i narażać zdrowie. Pora wreszcie jasno powiedzieć, że jesteśmy z natury atrakcyjniejsze i doprawdy nie potrzebujemy sobie niczego dodawać ani ujmować. A już na pewno nie kosztem zdrowia”- mówi.
I jest w tym wiele prawdy. Czy apel Senyszyn i lekarzy przyniesie efekty? Mam wątpliwości, bo czy młoda kobieta, która nie odczuwa jeszcze skutków chodzenia w szpilkach, jest w stanie dobrowolnie zrezygnuje z podniesienia swojej atrakcyjności?
Nadesłane przez: Ulinka dnia 11-09-2010 19:36
W dzisiejszej „Gazecie Wyborczej” przeczytałam, że jesteśmy światowym liderem pod względem liczby składanych w sądach kościelnych wniosków o stwierdzenie nieważności małżeńskiej. Przyznaję, że informacja ta zaintrygowała mnie. Poszperałam trochę w Internecie i dowiedziałam się, że już co szósty – siódmy Polak po otrzymaniu rozwodu cywilnego stara się o kościelne stwierdzenie nieważności małżeństwa.
To, że rozwodów cywilnych w Polsce jest coraz więcej, wiadomo nie od dziś. Według danych GUS w 2009 roku udzielono 72 tys. rozwodów cywilnych (66 tys. rok wcześniej). Jak się okazuje, coraz więcej jest też rozwodów kościelnych. Wiem, zaraz ktoś oburzy się i powie, że w Kościele Katolickim nie ma rozwodów, jest tylko kanoniczne stwierdzenie nieważności zawartego sakramentu małżeństwa, że rozwód i unieważnienie to nie to samo. Jednak nie zmienia to faktu , że następuje rozpad małżeństwa, a małżonkowie często żyją już z kimś innym, np. w konkubinacie, posiadają nieślubne dzieci.
Dane liczbowe mówią, że coraz łatwiej uzyskać nieważność małżeństwa. Praktycznie wystarczy poprawnie napisany wniosek do diecezjalnego sądu, a teraz jest to proste, gdyż sprawami zaczęli zajmować się zawodowi prawnicy, a dobry prawnik kanonista rozwiedzie każdego potrzebującego. Sądy diecezjalne mają tego świadomość i wiedzą, że „Ludzie przygotowani przez tych prawników starają się zwieść sądy duchowne i opowiadają sfabrykowane historie. Mydlą też oczy sędziom, zasypując ich paragrafami prawa kanonicznego /ksiądz prof. Remigiusz Sobański z Uniwersytetu Śląskiego, wybitny znawca prawa kanonicznego - info.wiara/. Mimo to, sądy kościelne unieważniają aż dwie trzecie ze zgłoszonych małżeństw, wcześniej tylko połowę.
Biskup Tadeusz Pieronek, profesor prawa kanonicznego uważa, że „…to nic nadzwyczajnego. Zmienia się człowiek, pojawiają się nowe podstawy do orzekania, że małżeństwo nie było ważnie zawarte, których wcześniej nie znano (np. medyczne, psychiczne). Te zmiany uwzględnia też prawo kanoniczne”. /wprost.pl/
ks. Aleksander Sobczak, wiceoficjał trybunału gnieźnieńskiego uważa, że „rosnąca liczba wniosków o unieważnienie małżeństwa, to dobry znak dla Kościoła, pokazuje, że religia jeszcze coś dla ludzi znaczy”.
A mnie zastanawia jak to jest, że nagle 10 tys. osób rocznie odkrywa, że współmałżonek ukrył przed ślubem chorobę psychiczną lub niemożność posiadania dzieci? Jak to jest, że po wielu latach okazuje się, że małżeństwo jest nieważne. Czyli co, wcale go nie było?
Nadesłane przez: Ulinka dnia 08-09-2010 20:46
Uczciwość, wierność, prawość, rzetelność, dotrzymywanie słowa, po prostu lojalność - czy te pojęcia tracą dziś na wartości? Czy mam prawo oczekiwać, że w imię lojalności ktoś w sytuacjach konfliktowych będzie zawsze stawał po mojej stronie? Czy z kolei ja powinnam zawsze stać po stronie innej osoby w stosunku do której poczuwam się do lojalności?
Od kilku dni nieustannie zadaję sobie te pytania. Wydaje mi się, że znam odpowiedź, po czym za chwilę znów mam wątpliwości. Miałam sytuacje życiowe kiedy potrzebowałam pomocy i wsparcia i takie otrzymałam, częściej jednak byłam w sytuacjach, gdy to ja tego wsparcia udzielałam. Teraz jestem w sytuacji, gdy wsparcie jest mi potrzebne, a osoba wobec, której zawsze byłam lojalna i ponoszę z tego powodu do dziś konsekwencje, która wiele mi zawdzięcza, okazała się nieszczera, po prostu nielojalna.
Zastanawiam się, w którym momencie kończy się lojalność, może właśnie w tym, kiedy w grę wchodzi własny interes?