Planeta MKategorie: Żyj chwilą, Zainteresowania, Podróże Liczba wpisów: 51, liczba wizyt: 176126 |
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 09-12-2013 20:41
Oto jest temat, w którym nie wiadomo od czego zacząć, z czego się śmiać i nad czym płakać. Ja zacznę od początku czyli od stacji metra Kabaty - tu wsiadam codziennie rano do wagonu metra i podążam przez 19 minut w stronę swojej pracy. I mam luksus- wsiadam na pierwszej stacji a więc i miejsce siedzące mam i do tego tlenu w wagonie jest pod dostatkiem, ci którzy wsiadają kilka stacji dalej muszą bowiem liczyć się już z takim obrazkiem:
fot. warszawa.gazeta.pl
Podróż komunikacją miejską ma zawsze dwie strony: stronę siedzącą i stronę stojącą. Zawsze wydawało mi się, że w XXI wieku jednym z najłatwiejszych aspektów życia jest komunikacja (nie miejska, tylko taka zwykła- międzludzka) a jednak strona stojąca jakoś nie ma nigdy ochoty dogadać się ze stroną siedzącą i vice versa!
Ale jak to? Ale o co chodzi?
Po pierwsze strona siedząca: niczym studenci pierwszego roku, którym wydaje się, że na egzaminach profesor nie widzi ukradkowych spojrzeń w kartkę sąsiada czy kawałka papieru ukrytego pod pończochą młodej studentki- widząc staruszka namiętnie udają, że śpią, na widok ciężarnej wchodzącej do metra nagle odnajdują zaiste ciekawe rzeczy do oglądania za oknem (?!?) lub wiercą wzrokiem dziury w podłodze! I serio! Ja wierzę- samej nie raz zdarzyło mi się przejechać kilka stacji metra bo tak się zaczytałam, że zwyczajnie zapomniałam wysiąść na swoim przystanku (ostatnio podczas lektury Gry o Tron jeśli dobrze pamietam) ale jak to mawia moja koleżanka z biurka obok: Na Boga! - doskonale widać, kiedy ktoś czyta i świata poza Winterfell i Królewską Przystanią nie widzi a kiedy książka stanowi jedynie zasłonę dymną dla lenistwa i braku chęci ustąpienia staruszce, która pędzi na 7:45 na wizytę u lekarza.
Ale żeby nie było, że sami siedzący to ZŁO! Jest jeszcze druga strona: strona stojąca! Strona, która została chyba wychowana na Władcy Pierścieni, Harrym Potterze i innych książkach pełnych magii i przewidywania różnych dziwnych sytuacji! A czemu? A niby jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w 95% strona stojąca albo: stanie za Twoimi plecami i liczy na to, że odgadniesz, że ów oddech, który czujesz na swoim karku należy do pani, która akurat chce abyś ustąpił/a jej miejsca, ewentualnie jeśli okaże się na tyle odważna by stać twarzą w twarz z siedzącym wrogiem to zamiast zwyczajnie klepnąć w ramię i poprosić o ustąpienie miejsca będzie: deptać Ci po palcach, szturchać reklamówką pełną rzeczy o których nie śniło się nawet samemu Gandalfowi czy usilnie komentować "jaka to młodzież dzisiaj jest niewychowana".
A wystarczyłoby przełamać własną niechęć, od czasu do czasu wysunąć nos z Shire i zajrzeć do warszawskiego metra czy przypadkiem ktoś nie potrzebuje miejsca, które chwilowo grzejemy razem z Frodo i Samem albo zwyczajnie odnaleźć w sobie odwagę, której nie powstydziłby się sam Myron Boltair z powieści Cobena by poprosić o ustąpienie miejsca. Komunikacja- niby nic a jak znacząco wpływa na nasze życie...
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 24-11-2013 22:31
Pięć pierwszych lat mojej kariery zawodowej przepracowałam w Agencji...Spokojnie! W agencji nieruchomości! Od asystentki, przez osobę od nieruchomości zagranicznych do specjalisty ds. sprzedaży mieszkań...i tak właśnie sobie mieszkania różnym ludziom sprzedawałam (a jeśli ktoś mnie pytał czym się zajmuję odpowiedałam,że sprzedaję ludziom ich marzenia ;-) ) W tamtym czasie (no dobra- teraz też!) przebywałam wiecznie na dietach, kuracjach odchudzających i średnio raz na 2 tygodnie obiecywałam sobie, że już więcej nie tknę żadnego batona Bajecznego! Wszystko po to by pozbyć się mojej ciąży spożywczej. Nie muszę chyba wspominać, że skoro nadal na wiecznej diecie przebywam to wszystkie moje obietnice poszły psu na budę? No i tak kiedyś brat cioteczny zrobił mi zdjęcie - spojrzałam i zapłakałam! Ja tak sobie siedziałam i łkałam a Brat mówi " oj Ty tylko łkasz, narzekasz i zajadasz ale nie zrobisz nic, żeby schudnąć - cała baba. Wiesz, ja chodze na takie zajęcia i mogłabyś... a nie, w sumie to nie dasz rady" - wiedział jak mnie podejść, bo KTO MA DAĆ RADĘ JAK NIE JA??? I serio- nie ma znaczenia co to za zajęcia! Słowo się rzekło! Nie wpadłam tylko na to, że na zajęciach będę musiała nosić rękawice bokserskie, ochraniacze, szczękę i walczyć z 35 chłopami o pozycję w "stadzie" ;-) Tak właśnie wylądowałam na trenignach Muay Thai czyli Tajskiego boksu...najbardziej brutalnym ze wszystkich sportów walki (kolana i łokcie szły w ruch, że hej!).
Łaziłam na treningi 3 razy w tygodniu, każdy trwał po 1,5 godziny. Pojechałam nawet na obóz zimowy - gdzie kazali nam biegać po górach! O masakra!I tak kiedyś, po treningu - lato, słońce świeci, ptaszki ćwierkają- wbijam się w koszulkę, spódnicę i hej lecę do roboty (bo nie będę kłamać - swoją pracę wręcz uwielbiałam!) - jedno spotkanie, drugie spotkanie- jak co dzień. Czemu zatem pamiętam ten jeden dzień, tę koszulkę i tę spódnicę? Wszystko dzięki jednemu klientowi! Oglądamy trzecie mieszkanie, ja zachwalam " panie Piotrze! super- drewniane okna- przecież wiemy, że są lepsze niż plastikowe bo "pracują" razem z budynkiem - dłużej będą szczelne- a spojrzy Pan na to jaki to jest funkcjonalny układ..." bla bla bla a pan Piotr zamiast zachwycać się cudnym mieszkaniem i stąd ni zowąd wypala" Pani Moniko, ja to tak może nie powinienem ale wie Pani, ja jestem prawnikiem i no tego... rozumie Pani, gdyby potrzebowała Pani pomocy prawnika to jakby no... ja pomogę". Nie, kurde NIE ROZUMIEM! O co Ci człowieku chodzi? Chwila konsternacji i wymowny wzrok klienta... no to podążam za tym wzrokiem i co widzę? Ręka cała upstrzona sinolami - jedne świeże, drugie sprzed kilku dni a nawet tygodni, noga z siniakiem, którego siniakiem nie da się nawet nazwać bo ktoś mi zasadził dzień wcześniej takiego low kicka, że udo podbiegło mi krwią czerwoną jak korale z teledysku "Brathanków"- no cudnie myślę! Dziękuję panu Piotrowi za troskę, wyjaśniam skąd owe dekoracje mojego ciała się wzięły i obiecuję, że zapiszę jego numer "na wszelki wypadek" ;-)
Trwało to wszystko półtora roku a później przeprowadziłam się na drugi koniec miasta i zapał do ćwiczeń przegrał z koniecznością dojeżdżania prawie 20km w jedną stronę. Teraz jednakzapisałam się na Kickboxing! dopiero 2 tygodnie treningów - ale nakręcenie powoduje to, że nie mogę doczekać się każdego kolejnego poniedziałku! A później środy ... i znowu poniedziałku! A to znaczy, że już jutro pędzę na kolejny trening! Z klientami pracuję nadal zatem jest jakaś nikła szansa, że komuś znowu będę wyjaśniała przyczyny permanentnego zasinienia mojego ciała :D
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 11-11-2013 00:29
... czyli o upadku polskich dziewczyn/kobiet/społeczeństwa... ale od początku...
Między nami konkubentami jest tak, że ja w większości siedzę w domu a Konkubent z racji pracy, własnego biznesu i hobby jakim są mecze piłki nożnej (czy wiedziałyście, że Legia gra średnio co trzy dni???) bardzo często bywa poza domem. Ostatecznie jednak lekko zmęczyłam się takim stanem rzeczy i postanowiłam zrobić coś ze swoim życiem :) Brzmi to strasznie ale zaowocowało: powrotem do mojego "niebezpiecznego hobby" - o tym na pewno jeszcze napiszę, wyjściami na piwo czy spotkaniami ze znajomymi UWAGA: w tygodniu!. Zaowocowało również wyjściem piątkowym: wiadomo w sobotę rano nie trzeba wstawać, Konkubent zgodził się Łajzę na spacer wieczorem wyprowadzić więc umówiłam się z Koleżanką na podbój miasta. Początek miły (piwo- jedno, drugie, trzecie) a później telefon do Koleżanki: jesteśmy na mieście, idziemy do klubu - wpadajcie. No to z Koleżanką myślimy: czemu nie- strzelimy z biodra zrobi nam się lepiej!
Jest piwo jest zabawa! oj nie... są dziunie jest zabawa... ale znowu od początku. Najpierw historia jednego telefonu: czyli jestem świadkiem prawie zwykłej kradzieży. Wraca dziunia z toalety: Hej! znalazłam telefon! Krzyczy do swojej towarzyszki- schowaj do torebki! Albo nie! Wyłącz go, żeby nie dzwonił! Pytam zatem dziuni: Nie lepiej oddać ten telefon właścicielowi? A dziunia z raczej niemyślącą miną : ale jak znajdę właściciela? Próbuję zatem dziuni wytłumaczyć: albo mówisz na barze, że znalazłaś- zostawiasz kontakt do siebie albo jutro z rana dzwonisz pod numer zapisany jako "mama", "tata", "dom", whatever! Ale dla dziuni to za dużo: telefon wyłączyła, do torby schowała.
No nic myślę: idę po kolejne piwo zabierając Koleżankę ze sobą...pozostaje cieszyć się, że dziunia nie jest moją znajomą i więcej jej na oczy nie zobaczę.
Był telefon, czas na seks! Oj czym byłby warszawski klub bez odrobiny seksu! I to już w pierwszych pięciu minutach obecności w klubie! Wchodzę a tu przedstawia mi się widok dziewczęcia na oko w przedziale wiekowym 19-21 w kusych dżinsowych szortach... nie za długie... w kusych dżinsowych stringach (to zdecydowanie lepsze określenie) bez stanika jedynie w koronkowym body (nie muszę chyba dodawać, że koronka była na tyle przeźroczysta, że w ciemnym klubie udało mi się dostrzec brak stanika owego dziewczęcia?). Nic to! Wkoło dziewczęcia ociera się pan - pan na oko 40-50. Obok zaś (dokładniej mówiąc przy drugim słupie, bo poziom wypitego alkoholu nie pozwala dziewczęciu ustać na nogach bez podpierania się o słup) stoi przyjaciółka dziewczęcia: kusa różowa sukieneczka, tlenione blond włosy i te same "kocie ruchy" wkoło słupa. Szok, niedowierzanie... a później tracę je z oczu by za 15 minut znów je zobaczyć ale w innym (zdecydowanie młodszym) towarzystwie... zmęczona udaję się do toalety by w spokoju posiedzieć na krzesełku przy lustrze (nobla temu kto wpadł na pomysł ustawienia tam krzesełek)- siedzę, sprawdzam FB, czytam co słychać u Ryana Goslinga na pudlu a tu wpada przyjaciółka w różowej sukience, obiega wszystkie kabiny, wypada z kabin, staje przed moim krzesełkiem i z radością dziecka otwierającego bożonarodzeniowy prezent wrzeszczy "ty! ja nie mogę ona znowu się z kimś bzyka!" i z ta samą radością na twarzy z toalety wybiega!
Wracam na "parkiet" a tam rozpoczyna się atrakcja wieczoru czyli koncert jakiegoś zespołu disco-polo (nie pytajcie w jakim klubie byłyśmy...). I serio wszystko ok: mogę bawić się do Jesteś szalona, śpiewać, że rzeki przepłynąłem, góry pokonałem. Mogę nawet śpiewać na karaoke Mydełko Fa! Ale pytam jak można stworzyć, z dumą wykonywać i pozwalać by ludzie słuchali, śpiewali i powtarzali dalej pisoenkę, której główny tekst brzmi "Jebać, jebać, dopierdalać...sadzić, palić, zalegalizować"... 10 minut koncertu wytrzymałam a potem...
Zabrałam Koleżankę i obiecałyśmy sobie, że więcej do tego klubu nie zawitamy... I tylko teraz muszę odpowiedzieć sobie na pytanie: jak z własnej (ewentualnej) córki nie wychować takiej dziuni czy takiego dziewczęcia (razem z przyjaciółką)...jak z własnego (ewentualnego) syna nie wychować kogoś, kto będzie się szczycił tym, że tłumy na koncercie razem z nim je**ą i dopierd**j*ą???