W niedzielę mój M. zakomunikował, że w poniedziałek wybiera sie w trasę, na szczęćie taka 24- godzinną. Uznałam wobec tego, że ma prawo rano pospać, bo wieczorem ma wyjazd i grzecznie chodziłam, prawie na paluszkach. Mati jakby wyczuł i też zachowywał sie cichutko. I tak sobie oboje bylismy grzeczni, kiedy o 8:00 włączył sie budzik...???...
Co jest? - pomyślałam
Okazało się, że M. musi odprowadzić autokar do serwisu, a w trase jedzie busem. No i mój misterny plan szlag trafił... co u licha, nie ma innych kierowców czy jak?...Poszedł
To sobie pomyslałam, że jak wróci, to pójdę z małym na spacer, niech się chłopina zdrzemnie jeszcze, ale tu pogoda sprawiła nam psikusa i zaczeło padać...
M. wrócił, zjedlismy obiad i na szczęście pogoda sie zlitowała, słońce wyszło, więc małego pod pachę i na spacer...Szwendałam sie z nim nad morzem prawie 3 godziny.
Wieczorem, około 20:00 podjechał po M. kolega busem i poprosił o podwiezienie go do domu. Wyszli obaj, a ja do komputera siadłam...cos mnie jednak nie dawało spokoju...Bułki...Wprawdzie zawsze sam robi, ale tym razem postanowiłam go wyręczyć, bo przecież M. nie było.
Wstałam i bułki zrobiłam, co by głodny nie był, bo i tak marnie wygląda
A M. nie ma, mija pół godziny, godzina, zbliza się 22:00...wpada zdyszany i rzuca tekst:
- Całe życie z debilami
O co mu chodzi???... nie dowiedziałam się chwycił bułki i poleciał...
Dzis z Matim we dwoje sie zorganizowaliśmy, z rana znowu popadało, ale później wyszlismy na spacer i dzwoni M., że wróci późno, bo jeszcze nie wyjechali.
Czy ja sie wreszcie dowiem gdzie i po co on pojechał?
Okazało się, że ze swoja szefową i jej koleżanką po towar do Głuchowa i obie tam wpadły w szał zakupów...Uprzedził, że wróci bardzo późno...
Zamknij