Zwyczajne życieKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 47, liczba wizyt: 90222 |
Nadesłane przez: oaza dnia 24-03-2011 14:36
No tak, to już z górki. Właśnie dziś zauważyłam, że opadł mi brzuszek. Inaczej zaczęło mi sie oddychać , a i częściej chodzę tam, gdzie nawet król piechotą chodził. W przyszłym tygodniu zamierzam się już spakować w torby do szpitala. Ostatnie jakieś bzdurne zakupy (nadal nie mam skarpeteczek, ani sztuki). MuszE wejść na jakąś stronę w internecie i przypomnieć sobie co potrzebne do szpitala.
Uff, no i zaczynam się bać! Cholernie! Jak sobie przypomnę pierwszy poród i te kilkanaście godzin pełnych bólu...Aaa, nawet nie chcę sobie tego przypominać. Tyle kobiet rodziło przede mną, mają po kilkoro dzieci...Wcale mi to nie pomaga!
Dla małej to jeszcze przewijak został do kupienia, a dla mnie staniki. Wymarzyłam sobie takie fajne, ale jeden kosztuje około 70,00 zł. Te co miałam karmiąc Mateusza, to po kilku praniach na szmaty się nadawały.
Podoba mi sie taki np.
Tylko nie wiem czy u nas taki uda mi sie dostać, a kupować na allegro nie zaryzykuję, bo muszę przymierzyć.
Proszę, trzymajcie kciuki za krótki poród :)
Nadesłane przez: oaza dnia 23-03-2011 13:23
Mam wrażenie, że dzień kiedy bylismy na bilansie dwulatka, był dniem przełomowym jeśli chodzi o mówienie. Od tamtej pory praktycznie nie ma dnia, żeby Mati nie tworzył nowych słów czy krótkich zdań. Brzmi to czasami pociesznie, ale jesteśmy z niego dumni. Co ciekawe, od tamtego dnia, wreszcie zagościło u niego słowo "tak", które do tej pory było rzadkością, a na topie było "nie".
Kilka dni temu bylismy w supermarkecie, gdzie obok jest stoisko z książkami. i pod wpływem chwili kupilismy małemu książeczkę z serii "Mały chłopiec" pod tytułaem "Karetka Mietka". No i sie dziecię me zakochało. Co wieczór czytanie, a potem spanie z policzkiem przytulonym do owej książeczki. Dla urozmaicenia wczoraj M. kupił mu kolejną książeczkę z tej serii "Dźwig Darka" Zachwyt małego bezcenny. Oczywiście wieczorem trzeba było o dźwigu poczytac przed snem.
Dziś mały najadł sie szaleju i porozwalał książeczki. Potem wrzucił je do kartonu, wyrzucił, zaczał z nimi biegać, a w końcu przestał i siadł na wersalce oglądając bajkę, bez owych książeczek, w tym dwóch najważniejszych o dźwigu i karetce.
Czas na drzemkę. Pościelilismy jego łózko, przebrałam go w piżamkę. Juz prawie się kładł kiedy cos mu sie przypomniało i zaczał po domu biegać.
- Mati, co robisz?
- Siutam
- Co szukasz?
- Cita ijoijo.
- A, szukasz książeczki o karetce?
- Taa
Pomogłam mu i szybko znaleźliśmy ją ...pod szafą. Zadowolony leci do łóżka kiedy słyszę:
- O niee
- Co się stało?
- Dzit
- Nie masz książeczki o dźwigu?
- Taa. Siutam cita dzit.
- Dobrze, szukaj, a potem spać
- Taa
Równie szybko wspólnie znaleźliśmy drugą książeczkę. Poczytałam mu i zasnął z książeczką o dźwigu w objęciach. A mnie pozostało pozbierać pozostałe porozrzucane książeczki.
Nadesłane przez: oaza dnia 22-03-2011 14:18
Tak sobie czytam historie o próbach zajścia w ciążę, o upragnionej ciąży, wreszcie o euforii, kiedy oczekiwane dziecię pojawia sie na świecie i tak sobie myślę, że...chyba jestem nienormalna.
Zanim na świecie pojawił się Matuś bardzo chciałam, żeby się wreszcie pojawił i zaczełam usilnie naciskać na M. Nie był specjalnie skory do działanie, bo przecież jeszcze ma czas. No cóż, czas był tu kwestią dyskusyjną, bo ja miałam go coraz mniej. W końcu jednak podjął męską decyzję i zaczęlismy działać. Dwa miesiace później jeden dzień spóźniła mi się miesiączka. Bez testu już wiedziałam co jest na rzeczy, ponieważ od dnia 25 października 1985 miesiączkę miałam regularnie co 28 dni jak w zegarku (wyjątki stanowiły stany chorobowe, ale wtedy dostawałam 2-3 dni wcześniej, nigdy poźniej). Moja reakcja "ok, nareszcie jestem w ciąży" Zadzwoniłam do M. (był w trasie) i mu powiedziałam. Jego reakcja "To dobrze" I tyle. Nie powiem, że się nie cieszyłam, bo bym skłamała. Przyjęłam ciążę jako oczywistą i naturalną, bez jakichś ochów i achów nad tym stanem rzeczy.
Faktem jest, że dbałam o siebie bardzo, smarowałam brzuszek, dużo spacerowałam, odżywianie pozostawiało wiele do życzenia, bo wiecznie miałam ochotę na parówki, a po nich lody. Nadszedł dzień narodzin mojego synka. Poród, po wielu godzinach skurczy, odbył sie przez cc, tym samym żadnego położenia na brzuchu, a jak mi pokazali go juz umytego i owinietego w rożek to jak przez mgłę pamiętam tylko jego złociste loczki. Przyniesli mi go jakieś 3 czy 4 godziny później i przystawili do piersi. Żadnych problemów Mati nie miał, żeby za sutek złapać i tak sobie przy owym sutku błogo zasnął. I tu kolejna moja nienormalność, patrzyłam na niego jakby z boku. chyba jeszcze do mojej świadomości nie docierało, że to moje dziecko, urodzone miesiąc przed 36 urodzinami. Często czytam, że mamusie ogarnia wielka miłość, że patrzą na dziecię swe jak urzeczone, a ja...nic z tych rzeczy nie czułam. zajmowałam się małym jak automat, bo tak trzeba było...To obezwładniajace matczyne uczucie przyszło do mnie później. Trudno mi określić kiedy, ale później. Teraz patrzę na niego miłością absolutną...co nie zmienia faktu, ze czasami chciałabym, żeby ktos zajał sie nim na dłużej żebym ja mogła wyjść...na siłownię, na basen, na ploteczki, a nie wszędzie ciągać ze sobą małego, bo to ja jestem jego mamą.
Znalazłam sobie pracę, mama zajeła się Matim, a tu kolejne dwie kreski na teście ciążowym. Moja reakcja "o cholera". Telefon do M., a on "Jaja sobie robisz?" No tak, totalne zaskoczenie dwojga dojrzałych ludzi, którzy przecież mają świadomość jak powstaje nowe życie...Teraz już sie przyzwyczailiśmy do tego, że ponownie zostaniemy rodzicami, ale mi na poczatku było ciężko. Mało do mnie ten fakt docierał. Teraz też mnie opanowują mieszane uczucia. Z jednej strony nie mogę się doczekać, z drugiej strony jak sobie pomyślę, że znowu zacznie sie karmienie na żądanie, że znowu bedę niewyspana, to mi się po prostu nie chce...Może jestem za wygodna?
Zaczął się 9 miesiąc ciąży, czuję się jak słonica, cięzko mi się oddycha, schyla po cokolwiek, dokucza cholerna zgaga i jeszcze to przeziebienie, które przeszłam...Tak sobie myślę, że to jest cholernie niesprawiedliwe, że facet zrobi swoje i po zawodach, a kobieta musi przejść przez 9 miesięcy (czasami bardzo źle znoszonej) ciąży, czasami długi i bolesny poród, a potem jeszcze jest kilka miesięcy uwiązana, bo przecież karmi, a tatuś tu mamusi nie zastąpi. I wyjście choć na chwilę odbywa sie pod presją i w oczekiwaniu na telefon, że maleństwo płacze i domaga się cycusia.
I broń Boże kobieto nie narzekaj! Bo przecież masz cudowne dzieci i jesteś spełnioną matką, więc o co ci właściwie chodzi. Siedzisz w domu i dziećmi się zajmujesz, wiec czym ty jesteś zmęczona i czego ty sie właściwie czepiasz? Tak między innymi myśli mój M., który w tej kwesti wykazuje pełne niezrozumienie.
Z perspektywy czasu dzieci nadaja sens naszemu życiu, ale to nie oznacza, że ja mam cały czas się usmiechać i udawać, że wszystko jest ok, kiedy nie jest. Bo ja też mam prawo do WŁASNEGO życia. Nie dla dzieci i partnera, ale po prostu dla siebie. A tak egoistycznie.