Życie z AniołkiemKategorie: Rodzicielstwo Liczba wpisów: 80, liczba wizyt: 181989 |
Nadesłane przez: nowisia dnia 05-02-2011 19:09
Cześć Wam kochani, długo mnie nie było i tęskniłam:) straszne urwanie głowy miałam w tym tygodniu. Poniedziałek sądny. Wtorek troche lapszy - ale musiałam pozałatwiać trochę spraw, bo we środe raniutko musiałam wybrać się do Warszawy. Tak też się stało:) Spotkanie organizacyjno szkoleniowe. Masa informacji + nieprzespana noc spowodowały, że w hotelu padłam o godzinie 19:) odjechałam jak dziecko:) Ale dzień była naprawdę intensywny. Noc prawie nie przespana - pobudka o 2 w nocy o 4:13 IC do stolicy. Wiadomo jak wygląda spanie w pociągu:) Potem "pranie mózgu" i o 16 obiad z nowym szefostwem. Było miła ale zanim wyląowaliśmy w hotelu była 18. Potem szybki prysznic, piżamka i spanko:) Na drugi dzień pobudka o 7 i znowu szkolenie. Na szczęście skończyliśmy dość wcześnie i mogłam jechać wcześniejszym pociągiem do domu. Suma sumarum byłam 0 20 w Gdańsku. A wczoraj znowu na 8 do pracy:) Ale...pomimo tego całego zamieszania jestem szczęśliwa:) Praca wuydaje się bardzo fajna, wczoraj urządziłam się w nowym biurze. Mam w pokoju 3 fajne osoby - pracują w innej firmie. Wieć można na luzie pośmiać się i pogadać. w przyszłym tygodniu ma mnie odwiedzić mój szeryf:) Ale jestem bardzo pozytywnie nastawiona do tej pracy:)
Z ubezpieczeniem dalej stoję w miejscu...szkoda mi nawet komentować tego, co robią...powiem tylko tak - utwierdziłąm się w fakcie, że ten sposób oszczędzania pieniędzy nie jest dla mnie.
Od poniedziałku intensive. Czuję tylko drobne wyrzuty sumienia, że przez to wszystko mniej myślę o Zosi:( Choć podświadomie myśl o niej jest przy mnie zawsze...mam nadzieję, że to minie. Tak strasznie mi jej brakuje...ciągle mam świadomość, że moje ramiona nie powinny być puste, że powinnam ją tulić i pilęgnować...achhhh....jak tak o tym wszystkim pomyślę, to ogromnie nienaturalne i niesprawiedliwe, kiedy trzeba żegnac swoje dzieci...To moja największa życiowa porażka...
Nadesłane przez: nowisia dnia 31-01-2011 22:54
Dzisiaj jak tylko wstałam wszystko szło pod górę...o ile sprawnie poszło mi wyprawienie Julki do szkoły a męża do pracy to wszystko, co dotyczyło mnie, szło jak po grudzie. Odwiozłam męża i pojechałam do Sopotu do rodziców. Od nich zadzwoniłam do mojego dawnego lekarza rodzinnego ws. badań do pracy. Kojarzyłam, że kiedys miała uprawnienia lekarza medycyny pracy, myślę więc sobie - pojadę do niej z wynikami podpisze mi kwita i mam z głowy...niestety uprawnień nie ma. Dobra...dzwonie wiec do lekarza z mojej przychodni i zostaje poinformowana,że owszem badania moge zrobić, ale kwita nikt mi nie podpisze, bo firma nie ma podpisanej umowy z przychodnią...Myślę sobie - cos pewnie wymyślają i jade do Luxa - nie robią badań ani nie wystawiają zaświadczeń, bo firma nie ma podpisanej umowy, jadę do falka - to samo...MASAKRA!!!Jak firma z innego miasta może mieć podpisaną umowę z jakąkolwiek placówką tu w 3 mieście! załamałam się - okazuje się, że nie wystarczy mieć badania i iść (oczywiście płacąc za wizytę i owe badania) do jakiegokolwiek lekarza medycyny pracy, żeby wystawił zaświadczenie o mojej zdolności do pracy. Nie - to byłoby za proste! Nie wiem w czym jest rzecz, tłumaczyli się jakimis kontrolami...Ale przeciez ja nie chcę żadnej lewizny! Chę po prostu iść i, na podstawie badań zgodnych z moim przyszłym zajęciem, dostać zaświadczenie że jestem zdolna do pracy!! niby proste - a jednak.... Po drodze dwukrotnie próbowałam doładować telefon - wsiorbało mi 10 zeta i wielkie g...no. Oki zagotowało mi się - ale mówie - nic to Anka nie poddawaj sie będzie dobrze. Pojechałam po Julke do szkoły, po drodze zawiozłam jej koleżankę do domu i do sklepu na zakupy. Wyjeżdżam spod Biedronki - wpadam w dziurę...niby niweielka...jadę kawałek dalej - i w aucie slysze jakiś dziwny odgłos - próbuję hamować - o cholera - ABSy oszalały!!! Coś się znowu ze....ło...dojechałam jakos na ręcznym do domu...I tak - godzinę temu laweta zabrała moje auto na serwis, zostaliśmy bez auta, ja w środę jadę do Warszawy - wracam w czwartek, nie wiem ile będzie kosztowała naprawa...po prostu bajka...
Dobrze, że już się kończy ten parszywy poniedziałek...Na szczęście jutro nowy dzień:)
Nadesłane przez: nowisia dnia 28-01-2011 08:57
Dzięki bogu dziś już piąteczek...czekam na wypłatę męża jak na zmiłowanie...jakoś nie wyrobiłam z kasą w tym miesiącu i jak to powiedział kumpel mojego męża - zaciągam muł:) Trzochę moje plany na ferie pokrzyżowało ubezpieczenie, a raczej zwrot, który powinnam już dawno dostać. Cięgają mnie w tą i z powrotem a teraz przyczepili się, że mój podpis nie zgadza się z tym sprzed 10 lat...porażka!! Kurna nie mogę wypłacić swoich pieniędzy - własnych uzbieranych...
Julka jeszcze śpi, ja zaraz zasiadam do projekciku męża...słoneczko za oknem ale i mrozik.
Nasz króliczek wczoraj szalał....zrobiliśmy jej domek z kartonu - zabawa była na 102! Pipi wchodziła i wychodziła z niego, kopała, przesuwała, gryzła - maniana:) Ale widać, że była szczęśliwa:)
Plany na dzisiaj? - wszystko zależy od magicznej wypłaty, która mam nadzieję wpłynie dzić na konto - zacznę chyba zaklinać...:)
Wszystkim miłego weekendu życzę;)