Nadesłane przez: nowisia
dnia 28-10-2010 16:37
Był 25 września, pierwsze dni Polskiej złotej jesieni...Sobota...trochę niepokoiłam się, że Zosia się mało rusza, ale w sumie po co panikować, w końcu to 39 tc. Dzieci krótko przed porodem ,są mniej aktywne, mają mniej miejsca...przecież teraz nic się nie może wydarzyć. Dla pewności pojechaliśmy jednak na oddział, żeby sprawdzić na KTG tętno, a potem planowaliśmy spacer...w końcu było ciepło, czuć jeszcze ostatnie tchnienie lata. Położna która podpinała mnie do KTG nie mogła znaleźć tętna, szukała, cisnęła, ja przerażona ale w końcu jest!!! - stres ogromny i krótka myśl - a może to nie dziecka tętno tylko moje?? Idę do gabinetu, lekarka która ma właśnie dyżur jest bardzo miła, wypytuje o wszystko, bierze mnie na fotel, wszystko jest w porządku, przecież ma przed sobą zapis - miarowe tętno 148 uderzeń na minutę. Teraz jeszcze tylko USG - dla pewności...szuka...szuka...widzę, że zaczyna blednąć, robi mi się słabo, już wiem, że coś jest nie tak..."ale ja tu nie widzę serduszka....i pępowina też nie tętni...." Co??? Jak to możliwe, przecież w poniedziałek byliśmy u lekarza, mówił że wszystko w porządku!!! Przecież w domu wszystko czeka, przygotowane, posprzątane, wyprane, wyprasowane??? Nie to jakiś koszmar !! to niemożliwe!!! Zapytała tylko czy jestem sama, czy ma poprosić męża...zaczęłam płakać, w poczekalni jest jeszcze starsza córka Julka...jak jej to powiemy...co dalej??? przyszedł ordynator: pytam - Panie doktorze, jak to możliwe, co się stało?? Odpowiedział tylko, że sam chciałby to wiedzieć...potem pamiętam tylko słowa: przygotujemy Panią do porodu, podamy oksytocynę, jeśli nie urodzi Pani dziś, to jutro na pewno...Jaki poród??? o czym on mówi - przecież nasze dziecko nie żyje!!! Czy nie ma jakiś humanitarnych sposobów?? Boże to jakiś koszmar!!! Powiedział tylko, że jeśli bardzo chce mogą mi zrobić CC, ale przecież nie o to chodzi, że jeśli się uda to będę mogła w krótkim czasie znów myśleć o dziecku...Wtedy pomyślałam jakie następne dziecko, co to za argument??? Z pokorą zgodziłam się jednak na wszystko. Miałam tylko nadzieję, że może się mylą, że urodzę i będzie wszystko w porządku...
Podali mi oksytocynę, przyjechali moi rodzice, jestem jak we śnie, nikt nie może dać wiary, jak to się stało...skurcze przyszły dość szybko, po godzinie były już co 5 minut...wzięli mnie na porodówkę, po drodze słyszę płacz noworodków...mąż idzie ze mną...każą mi skakać na piłce, ból jest coraz większy i częstszy...mąż mi bardzo pomaga, jestem jak w letargu. W pewnym momencie mówię, że tego nie wytrzymam, że nie dam rady, że mają dać mi znieczulenie! Ale przecież nic nie znieczuli mojego złamanego serca!! Przychodzi lekarz i mówi że już za późno bo mam pełne rozwarcie, czekamy jeszcze pięć minut, mąż wyszedł, bał się, czekał za drzwiami. Przyszedł ordynator i pyta czy chce zobaczyć dziecko...Boże nie wiem!! Boję się!!w końcu mówię, że tak - w końcu strasznie byłam ciekawa jak wygląda ...ordynator jak dobry tata pomaga mi z godnością przejść przez to wszystko...trzyma mnie za rękę, głaszcze po głowie, pomaga rodzić - mówi dokładnie kiedy mam przeć...cały czas nadzieja, że może usłyszę ten pierwszy krzyk, pewnie wszyscy się mylą...3 skurcze parte...wszystko dokładnie czuję...adrenalina tak wielka, że czuję wszystko poza bólem...i cisza...odliczanie raz, dwa, trzy, cztery, pięć... o matko pięć razy owinięta pępowiną wokół szyi...to już znamy przyczynę...kładą mi ją na brzuchu...nie dowierzam...jest taka piękna!! cieplutka!! wygląda jakby po prostu zasnęła...śliczne małe rączki, usteczka, nosek, uszka...jest taka podobna do Julki!!! Moja córeczka!! mój Aniołek!! Moja Zosia!!
Ordynator święty obrazek Matki Boskiej położył na jej brzuszku...Mąż nie odważył się jej zobaczyć...
Jestem jak w amoku, jeszcze nie dociera do mnie to co się stało, to przecież niemożliwe...zawożą mnie na patologie, przychodzi ordynator z ciastem...podobno sam je upiekł...rozmawiamy - myślę sobie dobry człowiek - i dziękuję mu za wszystko...potem zastrzyk na sen i śpię do rana... budzę się i mam nadzieję, że to tylko zły sen...świadomość jednak dociera, nieubłagalnie rozdziera moje serce, duszę...zaczynam płakać...do dziś płaczę i pytam DLACZEGO!!?? Nie znajduję odpowiedzi...