W życiu nie pomyślałam, że tak przeżyję nieobecność Matusia przy mnie. Myślałam, że jestem twardsza. Jednak myliłam się.
dostałam w poniedziałek cynk, że we wtorek będę miała kontrolę... miałam tyły z raportami, więc musiałam to wszystko nadrobić. Zostałam w pracy do 20:00. poszłam na autobus, który nie przyjechał...Zadzwoniłam do mamy i ustaliłyśmy, ze nie ma sensu żebym brała Mateuszka do domu skoro już tak późno, a następnego dnia szłam na 6:00 do pracy. Jak przyszłam do domu i zobaczyłam rozrzucone zabawki mojego Paprotka, to siadłam na podłodze na środku pokoju i rozszlochałam się jak głupia. Strasznie za nim tęskniłam
Miałam jeszcze trochę pracy, która skończyłam około 24:00...
Następnego dnia , po pracy, prawie biegiem szłam z autobusu do rodziców, aby wreszcie wziąć przytulić Małego. Jednak Mateusz wcale nie zamierzał się do mnie przytulać, tylko schował się za babcię i zerkał na mnie spod byka. Bardzo mi się zrobiło przykro i serce mi się krajało. Trochę czasu minęło, zaczęłam się z nim bawić i już było dobrze, póki nie zaczęłam ubierać Matusia do wyjścia. Zaczął płakać, a uspokoił się dopiero jak wyszedł...
W połowie drogi chciał na ręce i koniec, bo płacz...Kurcze, nigdy się tak nie zachowywał. Wzięłam go na chwilę, ale złapał się mnie tak kurczowo, że nie było mowy o włożeniu go z powrotem do wózka bez awantury.
Jakoś sobie wreszcie do domu dotarliśmy...A wspólna zabawa spowodowała, że mały się rozbawił i chętnie się do mnie przytulał...Wreszcie...
Generalnie było to dla mnie, a także pewnie i dla mojego synka, ciężkie przeżycie...Pewnie długo nie będę miała ochoty na powtórkę...