W bloku z wielkiej płytyKategorie: Rozwój, Rodzicielstwo, Żyj chwilą Liczba wpisów: 13, liczba wizyt: 28955 |
Nadesłane przez: ewelka21 16-08-2015 09:52
Czas końca wakacji zbliża się wielkimi krokami...Jednak część z Was zastanawia się dopiero nad wyborem miejsca wypoczynku i środka lokomocji. Ten ostatni jest szczególnie ważny dla rodziców, których dzieci cierpią na chorobę lokomocyjną. Choroba lokomocyjna potrafi bowiem zamienić w koszmar, nawet najlepiej zapowiadającą się podróż. Niestety, cierpi na nią naprawdę wiele dzieci. W tym moja dwuletnia córka...
Choroba lokomocyjna, zwana także chorobą morską lub kinetozą, to zespół objawów nadpobudliwości błędnika - narządu równowagi. Jej przyczyną jest prawdopodobnie reakcja mózgu na docierające do niego dwa sprzeczne sygnały: człowiek siedzi bez ruchu i jednocześnie się porusza. Podczas jazdy samochodem, lotu samolotem czy rejsu statkiem błędnik przesyła do mózgu sygnały, że jesteśmy w ruchu, podczas gdy zmysł dotyku temu zaprzecza. Im bardziej pojazd kołysze, im częściej przyśpiesza i zwalania, tym dolegliwości są niestety większe. Maluszek blednie, zaczyna się pocić, narzeka że boli go brzuszek i kręci mu się w głowie. Często towarzyszą temu także nudności, wymioty i uczucie zmęczenia.
Choroba lokomocyjna daje o sobie znać najczęściej we wczesnym dzieciństwie. Dzieje się tak dlatego, że system nerwowy kształtuje się do piątego roku życia i w tym czasie błędnik jest wrażliwszy na bodźce. Niestety problem narasta z wiekiem. Największy szczyt choroby przypada na okres pomiędzy 10, a 12 rokiem życia. Później większość dzieci po prostu z niej wyrasta. Bardziej narażone są dzieci nerwowe, wrażliwe, które odczuwają napięcie przed podróżą. Ale uwaga! Cierpią na nią także i dorośli. Najgorsze jest to, że choroba lokomocyjna może być dziedziczna. Pamiętajmy o tym!
Choć powszechnie mówi się, że choroba lokomocyjna nie występuje u niemowląt to w przypadku mojej córki jej objawy były widoczne już w pierwszych tygodniach życia. Płacz i zdenerwowanie, które mijały zaraz po wyjściu z auta, to dwa słowa w jakich mogę bowiem opisać każdą wspólną podróż samochodem.
Pamiętajmy jednak, że nasilenie dolegliwości i to, w jakich okolicznościach występują zależy od indywidualnych predyspozycji. W przypadku mojej córki najczęściej pojawiają się mdłości, senność i uczucie zmęczenia. Ale zdarzają się i wymioty. Każda podróż może więc szykować inne,, niespodzianki”.
Niestety nie zupełnie. Najlepszym bowiem wyjściem byłoby zaprzestanie jakichkolwiek podróży. Ale to jest niestety po prostu niemożliwe. Co więc należy zrobić? Ja radziłabym Wam wybrać taki środek transportu, w jakim malec czuje się najlepiej. W przypadku naszej dwuletniej córki najlepiej sprawdził się pociąg. Pola nie odczuwa w nim nudności ani buli brzucha, które podczas podróży samochodem pojawiały się już na początku każdej podróży. I jeszcze jedno – w miarę możliwości starajcie się podróżować nocą. Bowiem śpiący umysł nie jest w stanie zarejestrować żadnych rozbieżności.
Przed podróżą należy podać dziecku lekką przekąskę. Dzięki temu uda się zapobiec, sprzyjającym chorobie lokomocyjnej, skurczom żołądka które w konsekwencji mogą doprowadzić do mdłości i wymiotów. Należy także wykluczyć spożywanie wszelkich słodyczy i słodkich, gazowanych napojów które sprzyjają niestrawności bo ta, jak udowodniono naukowo, zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia choroby lokomocyjnej. Jeżeli Wasze dziecko staje się głodne warto zaproponować mu bułkę, orzeźwiający owoc, np. jabłko lub winogrona albo banany.
Podczas każdej, nawet najkrótszej wyprawy, należy pamiętać o częstych postojach. Najczęściej bowiem, wszelkie objawy choroby lokomocyjnej pojawiają się dopiero po pierwszych 30 minutach podróży. Lepiej więc zatrzymać się i uniknąć mdłości czy wymiotów niż potem w nerwach i pośpiechu ratować sytuację. Uwierzcie mi na słowo. Pamiętajcie też, że każdy postój oznacza dla organizmu możliwość zaczerpnięcia świeżego powietrza, a co za tym idzie zrelaksowania się przed dalszą jazdą. Namówcie dziecko aby na kilka minut położyło się na wznak i zamknęło oczy. Już nie raz na własnej skórze przekonałam się, że to naprawdę pomaga!
Jeśli zdecydowaliście się na podróż samochodem, a Wasze dziecko ukończyło już pierwszy rok życia i waży więcej niż 9 kilogramów koniecznie posadźcie je w foteliku samochodowym, najlepiej przodem do kierunku jazdy, w pozycji półleżącej z opartą głową. Takie ułożenie ciała powinno znacząco zmniejszyć dezorientację ruchową. Jeśli to nie pomaga, usadźcie Wasze dziecko na środku tylnej kanapy, tak by mogło widzieć drogę (oczywiście w foteliku). Wówczas oko dziecka widzi ten sam ruch, który wyczuwają ciało i błędnik. Starsze dzieci najlepiej posadzić na przednim siedzeniu. Wtedy nie tylko łatwiej im wszystko obserwować, ale także uniknąć kołysania i drgań, które są silniejsze z tyłu auta.
Należy mieć na uwadze także to, aby w całym samochodzie panowała jednakowa temperatura.W samochodach, które są wyposażone w klimatyzację często bywa tak, że z przodu temperatura jest nieco niższa niż z tyłu, gdzie przeważnie siedzi dziecko. Jeśli Wasze auto nie posiada klimatyzacji pamiętajcie, by choć raz na jakiś czas uchylić wszystkie okna.
Podróżując samochodem unikajcie także silnie aromatyzowanych odświeżaczy powietrza i innych produktów o mocno wyczuwalnej woni. U maluszków cierpiących na chorobę lokomocyjną mogą one bowiem stać się przyczyną nudności i wymiotów. Ja sama musiałam nawet zrezygnować z używania swoich ulubionych perfum, gdyż ich zapach rozchodzący się po samochodzie wywoływał u Poli silne mdłości.
Aby odwrócić uwagę dziecka od złego samopoczucia można włączyć radio, spróbować wspólnie pośpiewać znane całej podróżującej rodzinie piosenki albo zagrać w grę, która choć na chwilę skupi uwagę dziecka na czymś, co znajduje się na zewnątrz samochodu. Naszą ulubioną grą, w którą gramy podczas każdej podróży, jest znana z jednej ulubionych bajek Poli, zabawa polegająca na odnajdywaniu przedmiotów w konkretnym kolorze, np. czerwonym.
Jeśli decydujecie się na podróż samolotem wybierzcie miejsca najbliżej skrzydeł, ponieważ wbrew pozorom, tam jest najspokojniej. Pola po raz pierwszy leciała samolotem, gdy miała 8 miesięcy. Dzięki temu, że zastosowaliśmy się do tej wskazówki, nasza prawie czterogodzinna podróż przebiegła bez większych zakłóceń.
Natomiast, jeżeli wybieracie się w podróż statkiem nigdy nie siadajcie w pobliżu rufy i dzioba. Tam bowiem turbulencje są największe i w bardzo łatwy sposób nawet najlepiej zapowiadająca się wyprawa może zmienić się w prawdziwy koszmar.
Najbardziej znanymi i powszechnymi środkami podawanymi dzieciom cierpiącym na chorobę lokomocyjną są leki antyhistaminowe blokujące receptory H1. Niestety, ich podanie grozi pojawieniem się wielu skutków ubocznych, takich jak senność, suchość w ustach, zaburzenia widzenia czy problemy żołądkowe. Na szczęście na rynku pojawiły się już leki antyhistaminowe nowej generacji, które według zapewnień producentów nie wywołują żadnych dodatkowych dolegliwości. My na szczęście znaleźliśmy środek, który podany co najmniej 30 minut przed podróżą, pomaga Poli w pozbyciu się wszystkich uciążliwych dolegliwości. Niestety, jego działanie jest dosyć krótkie więc często zdarza się, że musimy podać go jej po raz kolejny, np. podczas postoju.
Kolejną grupę leków stanowią farmaceutyki na bazie, dobrze znanego wszystkim mamom, imbiru. Niektórzy naukowcy twierdzą, że przeciwwymiotne właściwości imbiru są znane na całym świecie już od wielu, wielu lat. Producenci wiedzą o tym doskonale i proponują swoim klientom całą gamę lekarstw, zawierających ten jakże cenny składnik. W każdej aptece i na stacji benzynowej możemy zaopatrzyć się w kapsułki lub syropy(polecane dla najmłodszych dzieci) tworzone na bazie imbiru. Pewną alternatywą może być wykorzystanie imbiru w inny, bardziej ,,domowy” sposób. Na pewno nie zaszkodzi, jeśli przygotujecie dla Waszych pociech imbirową herbatkę (nie zaleca się podawać jej niemowlętom) lub zapasu imbirowych ciasteczek.
Zwolennicy medycyny naturalnej mogą sięgnąć jeszcze po miętowe i rumiankowe herbatki, homeopatyczne kapsułki lub akupresurowe plastry. Te ostatnie, mimo wielu pozytywnych opinii, w naszym przypadku w ogóle się nie sprawdziły. Malutkie rączki Poli nie pozwalały bowiem na umieszczenie dwóch, znajdujących się na ich powierzchni, wypustek na właściwym miejscu nadgarstka. Całe szczęście, że spakowaliśmy jeszcze drugi, jak się okazało bardziej skuteczny, środek.