Planeta MKategorie: Żyj chwilą, Zainteresowania, Podróże Liczba wpisów: 51, liczba wizyt: 175951 |
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 14-05-2014 21:20
dzisiaj krótko, zwięźle i na temat czyli słów kilka o tym jak drobne gesty poprawiają humor!
Od jakiegoś czasu staram się jeździć do pracy rowerem - jest ciężko! Oj jak bardzo ciężko...to tylko 15km ale kondycja jeszcze nie zbudziła się z zimowego snu więc jadę tak, że wolniejszy ode mnie jest chyba tylko żółw z "Gdzie jest Nemo"... no i jadę tak- włos rozwiany, buzia czerwona (czy od powietrza czy od wysiłku to już inna kwestia ;-) ) a tu nagle wyrasta przede mną rowerzysta - mknie jak strzała ale udaje mi się dostrzec skierowane niewątpliwie do mnie uśmiech i kciuk uniesiony do góry! Tak - takie nic! A do domu ostatnie 5 kilometrów przemknęłam szczerząc się do siebie jak głupia :D
Czasami jednak rower zostawiam w domu- jak po pracy jadę w innym niż dom kierunku, albo jak leje. Sytuacja z dziś: rower w domu a Monika do metra! Po pracy na spotkanie, po spotkaniu na zakupy a po nich do tramwaju. Tramwaju, w którym uświadomiłam sobie, że bilet zostawiłam razem z książką w biurze (ot taki urok traktowania biletów jako zakładek)...w metrze zatem podchodzę do automatu wybieram "kup bilet kartonikowy" i w tym momencie pojawia się ON - mężczyzna w niebieskiej bluzie, wręcza mi bilet i mówi "Proszę, całodobowy do jutra a ja już nigdzie nie będę jeździł, niech Pani weźmie!" - szok, niedowierzanie, potem oprzytomnienie, szeroki uśmiech, pytanie czy na pewno, odpowiedź "tak, tak proszę" i co? I mam bilet!
Małe gesty a cieszą, prawda?
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 13-05-2014 23:23
... czyli o tym jak Monika postanowiliładdać krew ;-) Prosta sprawa: wypełniasz ankietę, dostajesz batonika, kładziesz się na leżance, 5-10 minut leżysz ściskając wyimaginowaną piłkę w ręce, wstajesz, dostajesz 10 czekolad (:) ) i wracasz do domu... proste? No nie do końca! W mojej karierze honorowego krwiodawcy były może 2 epizody - obyło się bez dramatu i pomocy lekarskiej ale nie wspominam tych chwil miło i przyjemnie, dlatego też aby spełnić ludzki obowiązek zamiast oddawać krew zarejestrowałam się jako potencjalny dawca szpiku kostnego...
Ale trzeba pamiętać o tym, że :
Dlatego dzisiaj z rana stawiłam się w Centrum Krwidodawstwa w Warszawie i rozpoczęłam procedury! Ankieta, badanie krwi (oj zbladłam jak zobaczyłam igłę nie powiem...), wywiad z lekarzem ( marsową minę pana próbowałam pokonać potęgą swojej miłości czyli z uśmiechem zagadując ale niestety...pan do najbardziej pozytywnych osób na świecie nie należał), potem batonik, kawa i hop na łóżko - igła jeszcze większa, jeszcze bardziej przerażająca - ale mięczak ze mnie nie jest! Siedzę! Wszystko ok! Wstaję, z uśmiechem żegnam się z panią pielęgniarką, ładuję do torby czekolady :)) i wychodzę - Świat jest Piękny! Właśnie uratowałam komuś życie! Zderzenie z rzeczywistością przychodzi po jakiś 30 minutach ale czy chwilowa giętkość kolan to naprawdę aż taki dramat? Chyba nie ;-)
Nadesłane przez: Monika_Pe dnia 05-05-2014 23:59
czyli słów kilka o tym, że rozmiar ma jednak znaczenie :) Ale od początku: nie bez przygód majówkę spędziliśmy rodzinnie nad polskim morzem w cudnej miejscowości zwanej Ustką. Przygody zostawiam na inny wpis bo dziś będziemy dysputować o ciekawszych tematach niż zawirowania urlopowo-paliwowo-pitowe ;-) Poza przygodami w podróży towarzyszyły nam jeszcze OBAWY przede wszystkim o zachowanie Łajzy. Obawy te wynikały m.in. z towarzystwa znajomych z dziećmi w słusznym i znienawidzonym przez Łajzę wieku 7-12 lat (czyli dzieci, które Łazja na spacerach wszelkiej maści ukochała obszczekiwać i obskakiwać ile wlezie). Obawy okazały się jednak niepotrzebne ponieważ Łajza na wyjeździe Łajzą nie była! Łajza chodziła przy nodze, jak trzeba było to siadała, na prośbę się kładła, zaszczekała może ze 3 razy (przeważnie na obcych, którzy pomijając zasady zdrowego rozsądku próbowali Łajzę głaskać na środku ulicy bez wyraźnej zgody Pańci ;-) ) a z dziećmi znajomych ganiała za patykiem tak, że do dzisiaj wyłazi z niej zmęczenie- słowem pies idealny! Idealny do tego stopnia, że w restauracjach kładł się na podłodze pod stołem i grzecznie czekał aż pozwolimy mu wyjść- nie skamlał, nie kręcił się, nie żebrał...
Ideały są jednak nudne - dlatego, żeby nie było za słodko, za różowo - okazało się, że Łajza jest WIELKI - słowem - za duży po prostu! A dla kogo? A dla managerów niektórych restauracji w których chcieliśmy się stołować - gdyby Łajza była Yorkiem to nie ma problemu "bo na rączkach siedzi" - i na nic tłumaczenia , że to małe jazgoczące co siedzi przy stoliku i wylizuje resztki z talerza swojej pani jest bardziej upierdliwe dla innych gości niż Łajza, która położy się i będzie spać: nie bo nie, bo to nie York a jak nie york to za duży i nie wpuszczą- mimo, że Łajza miała poparcie w silnej grupie 8 dorosłych osób i 4 dzieci- czyli na język managerski tłumacząc: niezłej kasy do zarobienia na grupie 12 głodnych osób . No zatem cóż: idziemy zasilać budżet konkurencji ;-)
Tak było cudnie, że już nie mogę się doczekać kolejnych wyjazdów z moim ukochanym psem :)