Uff, zwariowany dzień za mną, ale wszystko gotowe. Jutro tylko podgrzać co do podgrzania, pokroić co do pokrojenia i można zacząć świątecznie sie obżerać
Kilka dni temu poprosiłam mojego tatę o bigos. Jakież było moje zdziwienie, kiedy mama oznajmiła, że bigosu nie ma! Jak to nie ma???
No tak, zapomniałam, że tato sie odchudza więc zrobił bigos bigosopodobny, według mamy niezjadliwy, a tata twierdzi, że mama się czepia...
Hmm, nieoczekiwałam takiego obrotu sprawy, bo od lat na wszystkie świeta tata robi ogrom bigosu i nas nim obdarowywuje i tą potrawą nigdy sie nie przejmuję. A poza tym, uwielbiam bigos zrobiony przez tatę!
Wymysliłam więc, że ja wszystkie składniki kupię, tylko niech zrobi, a jeszcze lepiej, niech tato kupi, a ja mu oddam pieniądze. Przystał na ten pomysł i nawet nie marudził, w przeciwieństwie do mojego M., który stwierdził, że jestem leniuch i wykorzystuje tatę. Trudno się nie zgodzić z jego stwierdzeniem
Mój bigosowy pomysł wypalił na tyle, że mama szczęśliwa zadzwoniła, że bigos jest w ilości należytej, czyli takiej jak zawsze i ona też skorzysta.
Dziś nawet go tato dostarczył, bo w ramach podziękowania obiecałam pójść z ich święconką, bo oboje niekoniecznie tryskają w tej chwili zdrowiem.
A, że Mati równiez kicha, to do kościoła poszłam sama, zostawiając obu moich panów w swoim własnym, jakże dla nich miłym towarzystwie.
Jaja poświęciłam, u rodziców poplotkowałam i do domu wróciłam.
Mój M. miło mnie zaskoczył, bo zaproponował, że smykiem wyjdzie na spacer. A że akurat słoneczko wyszło, to ciepło smarkatego ubrałam i poszli.
Po powrocie M. pomógł mi dokończyć sprzątanie, a Mati miedzy nami latał usiłując nam, na swój sposób pomóc.