To był zwariowany rok…
W styczniu zmieniłam pracę i nie było to wcale takie oczywiste, ze względu na to , że w poprzedniej „zasiedziałam się” już prawie 10 lat, a w naszym regionie – taka zmiana nie jest specjalnie prosta…
Od 5 lat byłam sama, tak że perspektywa zmarnowanych i „kombinowanych” gdzieś na siłę wakacji nie wydawała się zbyt „różowa”. Jeszcze dopiero co wyszłam z długów urządzając swoje nowe mieszkanko…ale szkoda mi było lata…
Większość „dzieciatych” znajomych dawno już miała coś zaplanowane, inni nie mieli funduszy, bądź pracowali. Nieliczne „samotne” koleżanki, albo wyjeżdżały gdzieś na jakąś „objazdówkę”, albo już nigdzie nie chciały…a do tego rejs? Po Adriatyku? Cześć osób wręcz przyznawała się, że się po prostu pływać po morzu…boi! A mi już się po 30 latach trochę znudziły Mazury i chciałam już czegoś innego. A to mi się marzyło od zawsze…
Tak wiec pojechałam. Sama! „W ciemno”, z grupką poznanych , dopiero w autokarze - przypadkowych ludzi, ale (jak się później okazało) wspaniałych kompanów. Nie będzie nadużyciem, jak stwierdzę, że to były wakacje „mojego życia”! Tak szybko się decydowałam, i była to niesamowita przygoda, pełna niesamowitych i nieplanowanych zdarzeń. Ciekawych miejsc i ludzi…i myślę, że w pewnym sensie zmieniła też sposób postrzegania przeze mnie pewnych spraw…ale to już nie na ten temat :)
Popłynęłam na rejs Adriatykiem! Były upalne dzionki – jednak nie tak meczące na pełnym morzu. Kąpiele prosto z jachtu w ciepłym, bo prawie 30 stopni miało morze (słone jak diabli!). Przeżyliśmy też chwile grozy w czasie burzy i sztormu na pełnym morzu (a miała nie wiać w lipcu „Bora”!) a potem wieczory w regionalnych knajpkach, albo ryba prosto od rybaka, popijana rakiją lub winem… wspaniałe wspomnienia..!
A dowcip na koniec…choć to może nie dowcip, ale puenta…Po tej naszej wyprawie, rok później byłam w ciąży i niedługo po mnie dwie inne koleżanki z rejsu :) Czyli efekt jakby ciekawy..? No cóż, pobawiłyśmy się, zaszalałyśmy i przyszedł w życiu etap, aby otworzyć się na coś nowego..?