Opublikowany przez: anetaab 2011-08-30 22:50:59
Lato mija nieubłaganie…
Tegoroczne wakacyjne podróże dobiegły więc niestety końca. Teraz, aż do kolejnego lata pozostaje ładować akumulatory wspomnieniami z wojaży.
Postanowiłam więc uwiecznić te chwile, żeby wracać do nich ilekroć złapie mnie jakaś jesienna deprecha. Tak więc tegorocznej jesieni żaden zły humor nie ma ze mną najmniejszych szans!!!
Pierwsze wakacje Kubusia, pierwsze wakacje w nowej życiowej roli, pierwsze wyjazdy, tak wyczekiwane , ale i pełne obaw.
Czy maluch się nie rozchoruje? Co ja wtedy zrobię daleko od domu? Co ja mam spakować? A co jeśli będzie miał problem z zaklimatyzowaniem się? Co jak nie będzie umiał zasnąć w nowym miejscu?
Już na co najmniej 2 tygodnie przed wyjazdem te pytania zaprzątały moją głowę, jednak górę zawsze brały pozytywne emocje, na samą myśl nadmorskich spacerów robiło mi się ciepło na ser duchu.
Uwielbiam morze i wiedziałam, że to właśnie tam muszę zabrać synka w nasze pierwsze wspólne lato.
Będąc w ciąży też kilka razy odwiedziłam Trójmiasto, więc szum morza Kubuś słyszał jeszcze będąc w brzuszku.
Drugim aspektem, który ostatecznie utwierdził mnie w wyborze miejsca, był fakt, że mam tam do kogo jechać. Moja siostrunia studiuje w Gdyni i wynajmuje tam z chłopakiem kawalerkę, więc raz, że mamy gdzie się zakwaterować, a dwa, że ma mi kto pomóc przy Jakubie. No kto
jak nie najbliższa ciociunia i mama chrzestna ma się angażować w wychowywanie Kubuśka?
Wstępnie pomysłów na termin wyjazdu było kilka. Ostateczna decyzja zapadła- jedziemy 23 czerwca w Boże Ciało, wtedy moi rodzice będą mieli wolne i mogą nas zawieźć większym samochodem. Na samodzielną kilkugodzinną wyprawę z małym szkrabem nie byłam jeszcze gotowa. Moje dziecię do zbyt cierpliwych niestety nie należy, nie wyobrażałam więc sobie jednoczesnego prowadzenia samochodu i zabawiania niespełna 7 miesięcznego i ząbkującego wówczas Jakuba.
Pakowanie walizki Jakuba zaczęłam na około 2 tygodnie przed , cóż no
taka już jestem, nie lubię tego robić na ostatnią chwilę, więc spisałam
wszystko co powinnam spakować, albo to co wydawało mi się wtedy niezbędne i z magiczną lista codziennie sukcesywnie coś dorzucałam. Za to siebie pakowałam już mniej skrupulatnie, więc bez zapomnianych kilku rzeczy się nie obyło. No ale cóż, za gapowe się płaci.
Podróż do Gdyni upłynęła nam znośnie, pierwsze godziny były ok, zdecydowanie gorzej było po postoju, Kuba nie chciał już siedzieć w foteliku, był zniecierpliwiony, znudzony, a ja próbowałam Go zabawiać , bo wiem jak bardzo potrafi to męczyć kierowcę.
Dotrwaliśmy do celu podróży.
W Trójmieście spędziliśmy 10 dni i uważam, że jak na pierwszy wyjazd i
nocowanie poza domem było to w sam raz. Rodzice wyjechali jeszcze tego samego dnia, ponieważ w piątek musieli iść do pracy a my ten dzień spędziliśmy u Agaty, żeby trochę odpocząć po podróży i się zaklimatyzować.
Zaplanowałam na ten nasz pobyt kilka atrakcji, część się powiodła, część planów trzeba było jednak zweryfikować i odłożyć na za rok.
Pierwsza noc w nowym miejscu upłynęła całkiem dobrze. W piątek wybraliśmy się z Agatą i Kubuśkiem na „zwiedzanie „ Gdyni. Nie chciałam od razu jakichś dalszych wypadów, ale siedzieć w domu też nie zamierzałam. No i nie był to dla mnie łatwy dzień. Pogoda w kratkę, synek bardzo marudny, chciał spać a nie mógł zasnąć, wymęczył mamusię i samego siebie, aż zasnął mi na rękach. Po drzemce już było lepiej.
Niezrażona trudami pierwszego dnia postanowiłam kontynuować skrzętnie odnotowane w notesie plany. I tak oczywiście nie mogło zabraknąć zarówno nadmorskich spacerów, wypoczywania na nagrzanym słońcem piaseczku, pierwszych morskich pluskań, wyjazu do ZOO jak i wypadów do galerii handlowych, no bo jak tu nie skorzystać z tych mega okazyjnych wyprzedaży, tosz zgrzeszyłabym gdybym nie obkupiła synka w nowe ubranka czy zabawki …eh… pieniądze same znikały mi z portfela, no , ale cóż, właśnie po to oszczędzałam, żeby przez te kilka dni zaszaleć.
1 lipca przyjechali rodzice. Spędziliśmy jeszcze 2 dni w Trójmieście z całą rodzinką i w niedzielę 3 lipca wróciliśmy do domu.
Kolejne dni mijały nam na codziennych spacerach przeważnie w towarzystwie Madzi i Piotruśka.
12 lipca przyniósł niespodziankę- Kubuś wygrał konkurs na Familce,a w nagrodę dostaliśmy 2 vouchery na weekend w Hotelu Miłomłyn Zdrój. Wyjazd zaplanowaliśmy w połowie sierpnia, po powrocie rodziców ze Szkocji. Znów więc mieliśmy do czego odliczać dni.
Rodzice wyjechali 22 lipca a wrócili 5 sierpnia, miałam więc 2 tygodniową szkołę przetrwania. Zupełnie sama z synkiem i psem. Podołałam i temu wyzwaniu, bo przecież nie miałam wyjścia.
W między czasie odezwała się do mnie koleżanka ze studiów, z którą mieszkałam ostatni rok. Odwiedziła mnie z chłopakiem, a nawet zostali u mnie 2 noce. Zabrałam ich więc na małą wycieczkę po okolicy. Trasę ustaliliśmy wspólnie- Rapa - Węgorzewo- Gierłoż. W Rapie pokazałam im Piramidę- Grobowiec rodziny Farenheit. ( zainteresowanych piramidą odsyłam na stronę : http://mazury.info.pl/atrakcje/rapa/). W Węgorzewie pospacerowaliśmy po porcie, zjedliśmy lody i ruszyliśmy dalej.
Ostatnim punktem w planach była Gierłoż, chcieliśmy zobaczyć Muzeum miniatur i Wilczy Szaniec- Kwaterę Hitlera, ograniczyliśmy się jednak do Muzeum bo robiło się późno, a na Wilczy Szaniec trzeba poświęcić sporo czasu.
To była pierwsza trochę dłuższa wycieczka kiedy pełniłam rolę kierowcy, a Jakuba zabawiał kto inny. Zniósł to całkiem dobrze, ale ostatnie pół godziny dał popis swoich umiejętności. Prawie płakałam razem z nim i zupełnie nie miałam gdzie zjechać, do tego przede mną jakaś wlekąca się ciężarówka. O mama mija.
Karola z chłopakiem wyjechali a my z Kubuśkiem znów zostaliśmy sami. Mijały nam dni w oczekiwaniu na rodziców.
Wytrwaliśmy te nasze samotne 2 tygodnie, tęskniliśmy już mocno, aż wrócili. Kuba wzbogacił się o przepiękne ubranka, ale i o mnie nie zapomnieli.
Przed wyjazdem do Miłomłyna ku mojej wielkiej radości okazało się, że uda nam się raz jeszcze w te wakacje odwiedzić Trójmiasto, tym razem na krótko bo tylko na weekend , ale i tak byłam bardzo uradowana tą nowiną. Tata 28 sierpnia wystartuje w swoim pierwszym maratonie , właśnie w Gdańsku, więc nas zabierze.
11 sierpnia spakowani i gotowi na wypoczynek z mamcią i Kubuśkiem obraliśmy kurs na Miłomłyn- Zdrój. Czesio z Władców Much dzielnie nas prowadził „do cela”. Po drodze udało mi się w końcu, po niemal roku od obrony odebrać dyplom z ukończenia 2 studiów.
Czas w hotelu mijał nam miło i bardzo szybko. Kubuś tryskał energią i z
uśmiechem od ucha do ucha pluskał się hotelowym basenie, chwilami relaksując się bąbelkami w Jacuzzi. My z mamą ładowałyśmy akumulatory masażami. Na saunę żadna z nas wytrwałości nie miała, wymiękałyśmy po kilku minutach , czy to w suchej czy w parowej. Jedzenie rewelacyjne. Śniadania i obiadokolacje w formie szwedzkiego stołu. Aż żal było wyjeżdżać… Zrelaksowane, wypoczęte ze szczęśliwym maluchem wsiadłyśmy w moją czerwoną strzałę i pomknęłyśmy niczym struś
pędziwiatr do stęsknionego, czekającego w domu dziadka.
Następnego dnia właśnie stęskniony dziadek zabrał nas wycieczkę do
Rucianego i Mikołajek. W Rucianym zjedliśmy obiadek i pospacerowaliśmy a
wracając zajechaliśmy jeszcze poszwę dać się po Mikołajkach, tak upłynęła nam cudowna rodzinna niedziela.
Kubuś coraz lepiej znosił wycieczkowanie samochodem, nie marudził w czasie drogi, jedyne co mu się nie podobało to zapinanie w fotelik, ale kiedy tylko samochód rusza uspokajał się.
W kolejną niedzielę znów wybraliśmy się do Mikołajek- tym razem celem był basen w Hotelu Gołębiewskim. Kubuś trochę oszołomiony tłumami, ale zachwycony pluskaniem w cieplutkim basenie.
Tegoroczne letnie podróże otwierała wyprawa do Gdyni i wyprawą do Gdyni też się one zakończyły.
Weekend 26-28 sierpnia spędziliśmy bardzo rodzinnie- z Kubusiem i rodzicami w Trójmieście u Agaty i jej narzeczonego. Kubuś zrobił się bardzo cierpliwy, podróże z nim są nie do poznania, przesypia sporo trasy, resztę czasu się bawi, aniołek mój kochany. W sobotę udało mi się w Gdyni kupić poszukiwaną , wymarzoną przeze mnie spacerówkę, co zdecydowanie było miłym uwieńczeniem wakacyjnych wypraw.
28 sierpnia tata wystartował w swoim pierwszym maratonie rolkarskim, ale to już zupełnie inna opowieść, na którą
zapraszam pod koniec września…
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
aguska798 2011.09.02 09:25
Wow:)) Ja pojechałabym z Natalii za rok do rodziny na koniec Polski ale czas zweryfikuje plany:)
JUICYfruits 2011.08.31 05:54
Brawo! Widzisz Anetko, Kubuś świetnie sobie poradził. Marudzenie to nieodłączna czesc zycia maluszków, bo inaczej nie umieją pokazywac swoich emocji, ale to idzie przetrwac. Mama zadowolona, Kubus tez - czego chciec wiecej! Czekam z niecierpliwoscią na kolejną opowieść o tacie!:) Ciekawa jestem strasznie.
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.