Być razem tylko ze względu na przysięgę małżeńską?
Czytałam w Newsweek"u wywiad z Lechem Wałęsą i... właśnie ten wywiad skłonił mnie do takiej refleksji...
Wokół daje się zauważyć coraz więcej małżeństw, które tak naprawdę żyją obok siebie/osobno, a nie razem.
Sama znam małżeństwo z ponad 20-letnim stażem, w którym małżonkowie większość rzeczy robią osobno. Osobno chodzą do kościoła, osobno wyjeżdżają na wakacje, mają innych znajomych z którymi spędzają wolny czas. Tak naprawdę łączy ich tylko już dorosłe dziecko, wspólny adres zamieszkania i chyba przyzwyczajenie do bycia z sobą.
Inne małżeństwo łączą tylko dwie córeczki i wspólne mieszkanie. Obiady jedzą osobno, mają osobne pokoje i nawet na rodzinne imprezy nie chodzą razem (on chodzi do swojej rodziny, a ona do swojej).
Czy takie życie można jeszcze nazwać wspólnym życiem/małżeństwem?
Czy nie lepiej się rozstać i związać z osobą, z którą będzie się dzieliło swoje pasje, zainteresowania i miłość?
Czy w wieku 40-50-ciu paru lat, można jeszcze decydować się na zmiany w życiu osobistym?
Co Wy o tym myślicie?
Myśle , że można tak żyć Widocznie jest im tak dobrze skoro to akceptują u siebie i żyją obok siebie Zdecydowanie , można zacząć życie po 50 -ce
- Zarejestrowany: 27.10.2009, 16:11
- Posty: 30511
Też czytałam ten wywaid. Wynika z niego, ze przysięga małżeńska zwalnia z dbania i kochania.
- Zarejestrowany: 06.05.2009, 20:23
- Posty: 5452
Jeśli dla kogoś to "tylko" przysięga małżeńska, to współczuję.
Jeśli w małżeństwie się źle układa, to zamiast rozważać, czy to czas na rozstanie, trzeba się zastanowić, czy to aby nie czas, żeby o miłość powalczyć i ją wywalczyć? Żeby się postarać o dobre małżeństwo?
Dla mnie to bzdura i bardzo duzy bol aby zyc w takim malzenstwie. Nie potrafilabym tak zyc.
- Zarejestrowany: 31.08.2009, 15:35
- Posty: 503
Znam takie małżeństwa i wcale nie są złymi małżeństwami.
Nie wiem czy bym tak chciała, ... kiedyś dam znać jeśli przeżyję.
Oni wydają się szczęsliwi i kochają się na swój sposób... To tak jak z parami, dostaję torsji jak widzę wlepione w siebie dwie osoby, bez indywidualnego życia. Na spotkanie z koleżanka, idą z facetem, albo nie idą w ogóle, bo może biedak nie da sobie sam rady. Nie pójdą do kina ze swoimi przyjaciółkami.. to samo co w pierwszym itd... Rezygnują ze swoich pasji, zainteresowań, ubierają się, malują, włosy robią, tak jak im zarządzil król i władca .... Ludzie :)
To samo jest z takimi małżeństwami, potrzebują swoje pokoju, czy też znajomych ... ale mają też miejsce na miłość w sercu :)
Jeśli dla kogoś to "tylko" przysięga małżeńska, to współczuję.
Jeśli w małżeństwie się źle układa, to zamiast rozważać, czy to czas na rozstanie, trzeba się zastanowić, czy to aby nie czas, żeby o miłość powalczyć i ją wywalczyć? Żeby się postarać o dobre małżeństwo?
A jeśli miłości już nie ma, jest tylko przyzwyczajenie i przysięga małżeńska?
- Zarejestrowany: 03.07.2009, 17:42
- Posty: 21159
Znam takie małżeństwo...katastrofa dla dzieci! One wiedzą..obserwują i czują:(
Czy w wieku 40-50-ciu paru lat, można jeszcze decydować się na zmiany w życiu osobistym?
Co Wy o tym myślicie?
Można. Moi rodzice zdecydowali się na takie zmiany jak my byliśmy już dorośli. I teraz każde ma własne życie, własnego przyjaciela/przyjaciółkę.
- Zarejestrowany: 06.07.2010, 14:49
- Posty: 2214
A dlaczego tak jest (jak piszecie), że ludzie żyją "obok" siebie trwając w związku.
Winna jest.....cywilizacja!
Oczywiście! Kiedyś było więcej miejsca , ludzie żyli i pracowali często całymi rodzinami w jednym miejscu. Dzisiaj często rodziny żyją w oddaleniu - utraciliśmy poczucie więzi rodzinnej.
Czy jest to Nasza wina że tak się stało ?
Można by tutaj dyskutować.
Nie mamy czasu na "pierdoły", jeśli chcemy w życiu cokolwiek osiągnąć .
Świat wiruje, spieszymy się żeby nie zostać w tyle , byle szybko, więcej ,....
Znam jedno małżeństwo, które od lat mieszka pod jednych dachem, ale żyje całkowicie osobno. Mąż mieszka na dole, ma osobną kuchnię, łazienkę, itp, a żona mieszka na górze. Dzieci już dorosłe, mają swoje rodziny, swoje życie. Nigdzie nie chodzą razem, tak jakby nic, poza wspólnym adresem ich nie łączyło. Dla mnie to nie do pojęcia Przecież kiedyś na pewno się kochali...
- Zarejestrowany: 06.05.2009, 20:23
- Posty: 5452
Jeśli dla kogoś to "tylko" przysięga małżeńska, to współczuję.
Jeśli w małżeństwie się źle układa, to zamiast rozważać, czy to czas na rozstanie, trzeba się zastanowić, czy to aby nie czas, żeby o miłość powalczyć i ją wywalczyć? Żeby się postarać o dobre małżeństwo?
A jeśli miłości już nie ma, jest tylko przyzwyczajenie i przysięga małżeńska?
Co to znaczy "nie ma już miłości"!? To oznacza co najwyżej to, że "przestałem kochać". Czyli problem leży w tym, żeby zmienić własną postawę. Bo tym jest miłość - naszą świadomą postawą. To wygodne wytłumaczenie "nie ma już miłości, a ja siedzę i czekam, może ta miłość mi z nieba spadnie..." - nie, o miłość trzeba w życiu walczyć, trzeba ją pielęgnować i szanować. Najcieża jest walka o miłość z samym sobą i z własną dumą i egoizmem.
Można żyć na odległość, a mimo to być bardzo blisko rodziny.
Współczuję tym, którzy nie czują bliskości do swojego męża/żony. Cóż myślę, że często (ale nie zawsze) sami są temu winni. Mówię o sytuacjach, gdzie nie ma patologii, znęcania, itp.
O drugą osobę trzeba dbać przez całe życie. Żadne wymówki nie usprawiedliwiają braku pogłębiania więzi. Owszem, świat przyspiesza, wpadamy w jego wir, ale to nie powód, aby nie dostrzegać drugiego, najbliższego nam przecież, człowieka.
- Zarejestrowany: 06.07.2010, 14:49
- Posty: 2214
Czytałam w Newsweek"u wywiad z Lechem Wałęsą i... właśnie ten wywiad skłonił mnie do takiej refleksji...
Wokół daje się zauważyć coraz więcej małżeństw, które tak naprawdę żyją obok siebie/osobno, a nie razem.
Czy nie lepiej się rozstać i związać z osobą, z którą będzie się dzieliło swoje pasje, zainteresowania i miłość?
Czy w wieku 40-50-ciu paru lat, można jeszcze decydować się na zmiany w życiu osobistym?
Co Wy o tym myślicie?
To do tych słów tyczyła się moja wypowiedż . Chcąc w swoim życiu coś osiągnąć często decydujemy się poświęcić swoje związki . W tym (akurat) przypadku były dzieci , pewne przyzwyczajenia ...
Można żyć na odległość, a mimo to być bardzo blisko rodziny.
Współczuję tym, którzy nie czują bliskości do swojego męża/żony. Cóż myślę, że często (ale nie zawsze) sami są temu winni. Mówię o sytuacjach, gdzie nie ma patologii, znęcania, itp.
O drugą osobę trzeba dbać przez całe życie. Żadne wymówki nie usprawiedliwiają braku pogłębiania więzi. Owszem, świat przyspiesza, wpadamy w jego wir, ale to nie powód, aby nie dostrzegać drugiego, najbliższego nam przecież, człowieka.
Czas zaciera uczucia , częst nasze potrzeby też sprawiają że zwracamy się w stronę łatwiejszych rozwiązań .
Uczucie to jedno , wspólny język (pasje-zainteresowania ) to drugie, walka o lepsze jutro to trzecie. Nie da się tulić i cmokać w zimnej chałupie i z pustym-burczącym brzuchem.
I to jest często przyczyna rozpadu związków
- Zarejestrowany: 06.05.2009, 20:23
- Posty: 5452
Myślę, że sporo osób mogłoby własną historią pokazać Ci, jak bardzo się mylisz :-)
Jeśli dla kogoś to "tylko" przysięga małżeńska, to współczuję.
Jeśli w małżeństwie się źle układa, to zamiast rozważać, czy to czas na rozstanie, trzeba się zastanowić, czy to aby nie czas, żeby o miłość powalczyć i ją wywalczyć? Żeby się postarać o dobre małżeństwo?
A jeśli miłości już nie ma, jest tylko przyzwyczajenie i przysięga małżeńska?
Co to znaczy "nie ma już miłości"!? To oznacza co najwyżej to, że "przestałem kochać". Czyli problem leży w tym, żeby zmienić własną postawę. Bo tym jest miłość - naszą świadomą postawą. To wygodne wytłumaczenie "nie ma już miłości, a ja siedzę i czekam, może ta miłość mi z nieba spadnie..." - nie, o miłość trzeba w życiu walczyć, trzeba ją pielęgnować i szanować. Najcieża jest walka o miłość z samym sobą i z własną dumą i egoizmem.
Hmmmm... Dało mi do myślenia to, co napisałeś:" Miłość jest ansza świadomą postawą". Więc co: można się zmusić, by kogoś kochać? Uczucie nie ma prawa wygasnąć?
- Zarejestrowany: 25.11.2011, 21:05
- Posty: 30
Uwazam za glupote takie malzenstwa, to fikcja i nie maja nic wpolnego ze szczera przysiega wzgledem drugiej osoby,ktora kochamy ponad zycie. Teraz sluby to zazwyczaj szybka nieplanowana ciaza + nacisk ze strony rodzicow a potem wychodzi albo szybki rozwod albo wlasnie takie malzenstwa gdzie kazyd sobie.
- Zarejestrowany: 06.05.2009, 20:23
- Posty: 5452
Hmmmm... Dało mi do myślenia to, co napisałeś:" Miłość jest ansza świadomą postawą". Więc co: można się zmusić, by kogoś kochać? Uczucie nie ma prawa wygasnąć?
Uczucie może wygasnąć, nagle się zmienić, rozbłysnąć na nowo... miłości towarzyszą różne uczucia i często szybko się zmieniają. Ale sama miłość nie jest uczuciem - to coś znacznie głębszego - nasza postawa woli. Zmusić do miłości się nie możemy, ale pracować nad sobą, aby pokochać - tak.Tak to po mojemu wygląda. Dlatego zawsze pisałem, że "miłość od pierwszego wejrzenia" to przenośnia, a nie prawdziwa miłość. Bo na wypracowanie w sobie prawdziwej miłości potrzeba trochę czasu.
A przede wszystkim możemy ratować związek zanim się posypie - bo to się nie dzieje przecież z dnia na dzień.
Hmmmm... Dało mi do myślenia to, co napisałeś:" Miłość jest ansza świadomą postawą". Więc co: można się zmusić, by kogoś kochać? Uczucie nie ma prawa wygasnąć?
A przede wszystkim możemy ratować związek zanim się posypie - bo to się nie dzieje przecież z dnia na dzień.
Zgadzam się. Nie ma co udawać,że nie widzi się ewentualnego problemu w związku i odkładać rozwiązanie tegoż na potem. Nie można doprowadzić do sytuacji, w której nikt już nie chce ze sobą rozmawiać i którą bardzo trudno odwrócić. Właśnie w ten sposób ludzie zabijają miłość.
Hmmmm... Dało mi do myślenia to, co napisałeś:" Miłość jest ansza świadomą postawą". Więc co: można się zmusić, by kogoś kochać? Uczucie nie ma prawa wygasnąć?
A przede wszystkim możemy ratować związek zanim się posypie - bo to się nie dzieje przecież z dnia na dzień.
Zgadzam się. Nie ma co udawać,że nie widzi się ewentualnego problemu w związku i odkładać rozwiązanie tegoż na potem. Nie można doprowadzić do sytuacji, w której nikt już nie chce ze sobą rozmawiać i którą bardzo trudno odwrócić. Właśnie w ten sposób ludzie zabijają miłość.
Myślę, że czasem da się związek uratować, a czasem nie... Nie ma reguły, ze każda miłość jest wieczna i do uratowania...
Jeśli dla kogoś to "tylko" przysięga małżeńska, to współczuję.
Jeśli w małżeństwie się źle układa, to zamiast rozważać, czy to czas na rozstanie, trzeba się zastanowić, czy to aby nie czas, żeby o miłość powalczyć i ją wywalczyć? Żeby się postarać o dobre małżeństwo?
A jeśli miłości już nie ma, jest tylko przyzwyczajenie i przysięga małżeńska?
Co to znaczy "nie ma już miłości"!? To oznacza co najwyżej to, że "przestałem kochać". Czyli problem leży w tym, żeby zmienić własną postawę. Bo tym jest miłość - naszą świadomą postawą. To wygodne wytłumaczenie "nie ma już miłości, a ja siedzę i czekam, może ta miłość mi z nieba spadnie..." - nie, o miłość trzeba w życiu walczyć, trzeba ją pielęgnować i szanować. Najcieża jest walka o miłość z samym sobą i z własną dumą i egoizmem.
Nikogo nie można zmusić do miłości. Ona po prostu jest, albo jej nie ma.